Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Powieść Władysława Stanisława Reymonta „Chłopi” to monumentalne dzieło, które na zawsze wpisało się w kanon polskiej literatury, przynosząc autorowi Nagrodę Nobla. Tom pierwszy, zatytułowany „Jesień”, otwiera przed czytelnikiem bramy do świata wsi Lipce – mikroświata rządzonego odwiecznym rytmem przyrody, kościelnych świąt i ludzkich namiętności. Na tle prac polowych, barwnych jarmarków i tradycyjnych obrzędów rozgrywają się ludzkie dramaty: walka o ziemię, konflikt pokoleń i zakazana miłość, która wstrząśnie fundamentami wiejskiej społeczności. Zapraszamy do lektury szczegółowego streszczenia, które krok po kroku przeprowadzi Państwa przez wszystkie kluczowe wydarzenia i zawiłości losów Macieja Boryny, jego syna Antka oraz pięknej i tajemniczej Jagny
Jesień w pełni zagościła w Lipcach, malując krajobraz odcieniami złota i brązu. Pola tętniły życiem, choć było to życie naznaczone trudem i pośpiechem przed nadchodzącym chłodem. Właśnie trwały wykopki, a zgarbione sylwetki chłopów i kobiet pracowicie poruszały się wzdłuż zagonów, wyrywając z ziemi jej ostatnie dary – ziemniaki. Przez polną drogę, pośród tego pracowitego zgiełku, przechadzał się miejscowy ksiądz, z ciekawością i troską spoglądając na swoich parafian i otaczającą go przyrodę. Jego uwagę przykuła Agata, starsza kobieta o pooranej zmarszczkami twarzy, która z niewielkim tobołkiem opuszczała wieś. Jej los był częstym tematem rozmów na polu. Nie miała już własnej rodziny, a lato spędziła, pomagając swoim krewnym, Kłąbom. Jednak z nadejściem zimy, gdy pracy było mniej, a jedzenia zaczynało brakować, odeszła, by nie stanowić dla nich ciężaru. Skazana na żebraninę, z pokorą przyjęła od księdza drobną monetę i ruszyła w stronę lasu, by przetrwać zimę w obcych wsiach, licząc na litość dobrych ludzi.
Ksiądz, kontynuując spacer, dostrzegł Walka, który zamiast pilnować pasących się koni, zapatrzył się w jesienne niebo. Nieco dalej pojawiła się dziewczyna z krową, a za nią podążał Żyd Moszka, z którym kapłan zamienił kilka słów na temat tegorocznych plonów. Mimo wszechobecnej pracy, mieszkańcy wsi na widok księdza przerywali na chwilę swoje zajęcia, by okazać mu szacunek, uchylić czapki, a dzieci gromadziły się wokół niego z ciekawością. Kapłan zatrzymał się przy grupie kopiącej ziemniaki na polu należącym do Macieja Boryny, najzamożniejszego gospodarza w Lipcach. Przywitała go synowa Boryny, Hanka, kobieta zmęczona, lecz sumienna, która niedawno powiła dziecko. Po krótkiej rozmowie i udzieleniu błogosławieństwa, ksiądz odszedł w stronę kościoła, przecinając cmentarz, gdzie jesienne liście tworzyły barwny kobierzec na grobach.
Gdy tylko postać księdza zniknęła z horyzontu, Hanka na nowo zaczęła poganiać parobków i kobiety do pracy. Zależało jej, by przed zmrokiem zebrać jak najwięcej. Na chwilę rozmowy ucichły, a w powietrzu rozbrzmiewał jedynie miarowy stukot motyk. Jednak cisza nie trwała długo. Kobiety, pracując, wróciły do tematu Agaty. Jagustynka, kobieta o ciętym języku i gorzkim doświadczeniu życiowym, nie miała złudzeń co do postawy Kłąbów. Była przekonana, że Agata nie odeszła z własnej woli, lecz została bezlitośnie wypędzona na zimę. Smutna prawda była taka, że staruszka wróci na wiosnę z uzbieranymi z jałmużny pieniędzmi, a wtedy krewni przyjmą ją z otwartymi ramionami, by skorzystać z jej zarobku. Teraz jednak nie było dla niej miejsca nawet w sieni. Ta okrutna obyczajowość, choć budziła w kobietach oburzenie, była akceptowana jako nieunikniona część ich świata.
Rozmowa zeszła na pobliskie pole, należące do Paczesiowej, wdowy z dwoma dorosłymi synami. Wieś plotkowała, że to matka nie pozwala im się ożenić, bojąc się utraty darmowej siły roboczej. To nieuchronnie prowadziło do tematu jej córki, Jagny Paczesiówny. W przeciwieństwie do pracujących na polu kobiet, Jagna nie splamiła rąk pracą przy wykopkach. Uważano ją za osobę leniwą, zapatrzoną w siebie i zainteresowaną jedynie strojami. Krążyły plotki o jej licznych romansach, co budziło zawiść i potępienie, zwłaszcza że dziewczyna obdarzona była niezwykłą urodą i siłą. Jej ponętna postać i promienna twarz przyciągały męskie spojrzenia, co tylko potęgowało niechęć innych kobiet.
Nagle dyskusję przerwał krzyk. To Józka, córka Boryny, przybiegła z wiadomością, że jedna z krów ciężko zachorowała. Hanka, nie namyślając się ani chwili, porwała swoje dziecko owinięte w płachtę i popędziła w stronę zagrody, czując narastający strach przed gniewem teścia.
Zagroda Borynów, rozległa i dobrze utrzymana, była sercem największego gospodarstwa we wsi. Kiedy dotarła tam Hanka, na podwórzu kłębił się już tłum sąsiadek, z których każda miała własną radę na chorobę zwierzęcia. Zrozpaczona Hanka posłała po Jambrożego, wiejskiego znachora i kościelnego w jednej osobie. Drżała na myśl o powrocie Boryny, wiedząc, że utrata krowy będzie dla niego ciosem, za który obwini wszystkich domowników. Jambroży, przybywszy na miejsce, rzucił tylko okiem na zwierzę i bez wahania orzekł, że krowa zdycha. Chwilę później na podwórze wjechali wozem Boryna z synem Antkiem. O tragedii poinformowała ich wybiegająca naprzeciw Józka.
Gniew Boryny był potężny. Jego twarz poczerwieniała, a z ust popłynął potok przekleństw i oskarżeń. Pomstował na nieudolność domowników, licząc straty, jakie ponosi za każdym razem, gdy tylko spuści gospodarstwo z oka. Całą winą obarczył młodego parobka, Witka, który tego dnia pasł krowę. Choć Witek tłumaczył, że zwierzę zostało przegnane z dworskiego gaju przez borowego, Boryna nie chciał słuchać. Dla niego liczyło się tylko trzysta złotych, które właśnie przepadły przez czyjeś niedbalstwo. Wziął kosę i sam poderżnął krowie gardło, by skrócić jej męki, jednocześnie wyrzucając wszystkim, że żyją na jego garnuszku, a nie potrafią niczego przypilnować.
W chałupie jego gniew skupił się na Hance. Zażądał jedzenia, a kobieta w pośpiechu podała mu jajecznicę. Podczas posiłku Boryna wciąż dopytywał o Witka, który ze strachu gdzieś się ukrył. Po jedzeniu gospodarz położył się, by odpocząć. Wtedy do izby wślizgnął się przerażony Witek. Józka obiecała wstawić się za nim u ojca, a wdzięczny chłopak podarował jej własnoręcznie wystruganego, nakręcanego bociana.
Boryna, nie mogąc zaznać spokoju, ruszył do wójta. Po drodze rozmyślał o ogromie pracy, jaka jeszcze czekała go przed zimą: zwózka drewna, zbiór kapusty, siew. Do tego dochodziła jeszcze sprawa w sądzie z Jewką, byłą służącą, która oskarżyła go o ojcostwo. Czuł się samotny i przytłoczony. Wspominał swoją drugą żonę, zmarłą na wiosnę. Była to kobieta pracowita i gospodarna, przy której wszystko w gospodarstwie szło jak należy. Teraz Antek robił wszystko po swojemu, Hanka była marną gospodynią, a jego majątek nawiedzały kolejne nieszczęścia.
U wójta wylał swoje żale. Wójt i jego żona mieli jedną radę: musi się ponownie ożenić, bo tak duże gospodarstwo nie może funkcjonować bez ręki gospodyni. Wymienili kilka panien, a wśród nich Jagnę Paczesiównę. Boryna nic nie odpowiedział, ale sugestia zapadła mu głęboko w pamięć. Wracając, bezwiednie skierował kroki pod dom Dominikowej, matki Jagny. Przez okno zobaczył dziewczynę skubiącą gęsi, odzianą jedynie w koszulę, która podkreślała jej bujne kształty. Zapatrzył się na nią, a w jego głowie oprócz jej urody zagościła inna myśl – piętnaście morgów ziemi, które posiadała jej matka. Ziemia ta graniczyła z jego własną. Małżeństwo oznaczałoby połączenie gruntów i stworzenie potęgi, z którą we wsi mógłby się równać już tylko młynarz. Wizja ta była tak kusząca, że Boryna zaczął planować, co zasiałby na nowej ziemi i jakie korzyści przyniosłoby mu to połączenie. Wiedział, że Jagna ma złą reputację, a jego dzieci będą przeciwne małżeństwu. Postanowił jednak, że to jego gospodarstwo i jego decyzja. Myśl o ożenku z Jagną zaczęła przeradzać się w konkretny plan.
Świt ledwo zabielił dachy, gdy w zagrodzie Borynów rozpoczął się kolejny dzień. Pierwszy wstał Kuba, starszy parobek, który spał w stajni razem z Witkiem. Wyszedł na zewnątrz i poczuł na twarzy ostry chłód porannego szronu – znak, że zima jest już blisko. Kulejąc na nogę, w którą kiedyś został postrzelony, umył się wodą ze studni, odmówił pacierz i zajął się obrządkiem. W chałupie jeszcze wszyscy spali, ale on już karmił konie, rozmawiając z nimi jak z przyjaciółmi. W końcu obudził Witka. Gdy na podwórzu pojawił się Boryna, jego wczorajszy gniew nie osłabł. Złapał Witka i bez litości zbił go rzemiennym pasem, wypominając mu stratę krowy i to, że przygarnął go, znajdę, pod swój dach. Zapłakany chłopak uciekł, gdy tylko gospodarz go puścił.
Boryna w milczeniu przygotował się do wyjazdu. Przed wyjściem wydał Józce polecenia dotyczące sprzedaży mięsa z zabitej krowy – miała wezwać Jambrożego, by je oprawił, a część zanieść Magdzie, żonie kowala, a jego córce. Obiecał też przywieźć Józce z miasta słodkie bułeczki i ruszył wozem do Tymowa.
Do sądu dotarł po ósmej. Czekał już spory tłum, a wśród niego Boryna dostrzegł Jewkę z dzieckiem na ręku oraz matkę Jagny, Dominikową. Sąd rozpatrywał różne sprawy – od kłótni sąsiedzkich po pobicia. W końcu przyszła kolej na Borynę. Jewka ze świadkami oskarżała go o ojcostwo. Boryna wszystkiemu zaprzeczył. Sąd, nie mogąc ustalić prawdy, pozostawił sprawę nierozstrzygniętą. Po rozprawie Maciej poszedł do karczmy, gdzie dołączyła do niego Dominikowa z synem. Kobieta utwierdzała go w przekonaniu, że oskarżenie Jewki to intryga kowala i młynarza, którzy zazdroszczą mu bogactwa i chcą go upokorzyć. Ponownie zasugerowała, że najlepszym rozwiązaniem jego problemów byłby ożenek. Wracali do Lipiec razem. Słowa Dominikowej i myśl o Jagnie coraz mocniej zaprzątały głowę Boryny, który widział w tym małżeństwie nie tylko sposób na uciszenie plotek, ale i na powiększenie swojego majątku.
Nadeszła słoneczna, wrześniowa niedziela. Kuba i Witek, po zagnaniu bydła z pastwiska, przygotowywali się do pójścia do kościoła. Kuba, dumny ze złotówki otrzymanej od księdza za upolowane kuropatwy, czuł się tego dnia wyjątkowo ważny. Podczas procesji po mszy szedł tak blisko kapłana, jak tylko mógł, wywołując irytację innych. W kościele, jak zwykle, była też Jagna z matką. Ubrana w odświętny strój, przyciągała spojrzenia mężczyzn i zżerała ją zazdrość kobiet, które nie mogły znieść jej urody i pięknego stroju.
Po mszy wszyscy rozeszli się do domów na obiad. U Borynów stół był suto zastawiony. Po posiłku Antek i Hanka poszli na spacer. Rozmawiali o swojej niepewnej przyszłości. Pragnęli samodzielności, marzyli o przejściu na gospodarstwo Hanki, choć było małe i miało słabą ziemię. Antek uważał też, że ojciec jest mu winien osiem morgów ziemi po zmarłej matce. Jednak aby zostać na ojcowiźnie, musiałby spłacić rodzeństwo. Czuli się uwięzieni w sytuacji bez wyjścia – ciężko pracowali, nie mając nic swojego. Rozmowa ta zepsuła Antkowi humor. Odszedł sam, zostawiając Hankę z jej smutnymi myślami.
Kuba tymczasem poszedł do karczmy, gdzie szybko przepijał swoją złotówkę, a namawiany przez innych, zamawiał kolejne trunki na kredyt. Karczmarz Jankiel próbował go namówić do spisku przeciwko Borynie, ale parobek, mimo pijaństwa, pozostał lojalny wobec swojego gospodarza. Karczma w niedzielę tętniła życiem – grano, tańczono i pito do późnej nocy. Wśród bawiących się był również Antek, który w gronie młodych gospodarzy narzekał na rządy „starych”.
Jesień stawała się coraz bardziej dotkliwa, przynosząc ze sobą zimne, nieustające deszcze. W Lipcach trwały ostatnie przygotowania do zimy, a także do wielkiego wydarzenia – jarmarku na świętej Korduli w Tymowie. Była to okazja nie tylko do zabawy, ale przede wszystkim do handlu. Sprzedawano nadwyżki inwentarza i plonów, by za zarobione pieniądze kupić potrzebne ubrania i sprzęty. Prawie cała wieś ruszyła w drogę. Jedni jechali wozami załadowanymi towarem, inni szli pieszo, prowadząc zwierzęta. Boryna wysłał rodzinę przodem, a sam liczył na podwózkę. Zabrał go organista. Po drodze minęli wóz Dominikowej, na którym siedziała pięknie ubrana Jagna, co nie uszło uwadze Macieja.
Tymów tętnił jarmarcznym gwarem. Kramy uginały się pod ciężarem towarów: butów, ubrań, biżuterii, świętych obrazów, garnków i zabawek. W powietrzu unosił się zapach pieczonych kiełbasek i placków. Pośród tego bogactwa kręcili się żebracy, licząc na hojność kupujących. Boryna najpierw kupił obiecaną Józce chustę, a następnie udał się do pisarza, by ten zredagował skargę na dziedzica w sprawie zabitej krowy. Wracając, natknął się na Jagnę. Dziewczyna stała przy kramie z wstążkami. Boryna, coraz bardziej nią oczarowany, chciał kupić jej wszystko, co jej się spodobało. Odmówiła, ale on i tak kupił dla niej piękną wstążkę i chustę. Dogonił ją i wręczył jej prezent, szepcząc komplementy. Była zaskoczona i wyraźnie ucieszona. Boryna, widząc jej reakcję, poczuł się jeszcze pewniej. Nie zauważył jednak błysku w jej oku, gdy mimochodem wspomniał o Antku.
Jarmark powoli dobiegał końca, gdy zaczął padać deszcz. Borynowie, sprzedawszy wszystko, co przywieźli, zapakowali się na pusty wóz i ruszyli w drogę powrotną do Lipiec.
Ulewne deszcze zamieniły wiejskie drogi w grzęzawiska. Mimo to, prace musiały trwać. Zbierano ostatnią kapustę z pól. Jagna, wracając z pola, była zmęczona, ale zadowolona z wykonanej pracy. Niestety, ich wóz ugrzązł w błocie. Z pomocą przyszedł im Antek, który nie tylko pomógł wypchnąć wóz, ale także odprowadził Paczesiów do młyna. Po drodze zaprosił Jagnę na wieczorne tańce. Między młodymi dało się wyczuć silne, niemal namacalne napięcie i wzajemne pożądanie.
Tego samego wieczoru w chacie Paczesiów pojawił się Jambroży. Zgodnie z tradycją, odgrywając rolę swata, ogłosił, że pewien zamożny gospodarz pragnie starać się o rękę Jagny. Dominikowa, doskonale znając te obyczaje, udawała niezainteresowanie, podkreślając młodość córki i wdowieństwo kandydata, którym, jak wszyscy się domyślali, był Boryna. Była to jednak gra, której celem było wynegocjowanie jak najlepszych warunków. Dominikowa twardo targowała się o przyszłość córki, a jej opór zelżał dopiero, gdy padła obietnica zapisania Jagnie części ziemi. Jagna, zapytana o zdanie, odpowiedziała, że uczyni wedle woli matki. Uważała, że matka wie najlepiej, co jest dla niej dobre. Dominikowa przez Jambrożego przekazała Borynie wiadomość, że może przysyłać oficjalnych swatów. Chwilę później w drzwiach pojawiła się Józka z zaproszeniem na wspólne szatkowanie kapusty u Borynów.
Jagna z niecierpliwością czekała na wieczorne spotkanie u Borynów. W ciągu dnia odwiedził ją Mateusz, przystojny parobek, który właśnie wrócił do wsi. Mężczyzna zaczął ją namiętnie całować, a ich zbliżenie przerwała dopiero Dominikowa, która z gniewem wyrzuciła go z domu, a córkę ostrzegła przed plotkami, które mogłyby zniweczyć jej matrymonialne plany.
Wieczorem, pięknie ubrana Jagna poszła do sąsiadów. W chacie Borynów panował gwar. Wspólna praca przy szatkowaniu kapusty była okazją do spotkania, rozmów i żartów. Był tam również wędrowiec Roch, który opowiadał zebranym przypowieść o Jezusie i jego wiernym psie. Praca szła sprawnie w radosnej atmosferze. Kiedy Jagna wracała do domu, z ciemności wyłonił się Antek. Chwycił ją w ramiona i pociągnął w zarośla. Nie broniła się. Tej nocy, ukryci przed wzrokiem całej wsi, ulegli wzajemnej namiętności.
Nazajutrz wieść o zaręczynach Boryny i Jagny rozeszła się po Lipcach lotem błyskawicy. Dla większości nie była to niespodzianka, ale dla dzieci Boryny wiadomość ta była szokiem. Nie wiedziały nic o planach ojca. Jagustynka radziła Maciejowi, by nie przejmował się ich reakcją. Boryna, postępując zgodnie z tradycją, wysłał wójta i sołtysa jako oficjalnych swatów do Dominikowej. Po dopełnieniu formalności w jej chacie, cała grupa, z Jagną i jej matką na czele, udała się do karczmy, gdzie czekał już Boryna.
Rozpoczęło się huczne świętowanie. Jankiel postawił na stoły jedzenie i alkohol, przygrywali muzykanci. Boryna, oczarowany pięknem Jagny, nie szczędził pieniędzy, płacąc za wszystkich. Szeptał narzeczonej czułe słówka, obiecując dostatnie życie. Jagna, choć przyjmowała jego zaloty, była milcząca i smutna. Dominikowa w tym czasie twardo finalizowała negocjacje z przyszłym zięciem. Ustalono, że już w najbliższą sobotę dadzą na zapowiedzi, a Boryna dokona w mieście oficjalnego zapisu sześciu morgów ziemi na Jagnę. Radosną atmosferę w karczmie zmąciła wiadomość przyniesiona przez młynarza – dziedzic sprzedał las na Wilczych Dołach. Ta informacja wywołała w chłopach falę gniewu i oburzenia, gdyż uważali ten las za swoją własność.
Minęło kilka tygodni. Nadeszły Zaduszki, czas zadumy i modlitwy za zmarłych. Zapowiedzi ślubu Boryny i Jagny zostały już ogłoszone w kościele, a Maciej, zgodnie z umową, zapisał narzeczonej ziemię u rejenta. Od tego czasu niemal nie opuszczał domu Dominikowej, zaniedbując własne gospodarstwo. W jego zagrodzie panowała grobowa atmosfera. Dzieci były zrozpaczone, a Antek pogrążał się w czarnej rozpaczy, trawiony przez ból i złość. Nie było wiadomo, czy bardziej boli go sam ożenek ojca, czy fakt, że jego wybranką jest Jagna.
W Zaduszki cała wieś uczestniczyła w nabożeństwach i odwiedzała groby bliskich. Przed cmentarzem, zgodnie ze zwyczajem, stały beczki, do których wrzucano datki dla księdza, organisty, Jambrożego i żebraków. Wieczorem u Antka zebrali się sąsiedzi, by wspólnie spędzić ten melancholijny czas. Nie było tylko Boryny, który, jak każdego wieczoru, siedział u swojej narzeczonej.
Antek, nie mogąc poradzić sobie z narastającym gniewem, poszedł po radę do księdza. Ten jednak nakazał mu posłuszeństwo wobec ojca, co tylko spotęgowało jego frustrację. W karczmie próbował buntować chłopów przeciwko dziedzicowi w sprawie lasu, ale ci, znając jego konflikt z ojcem, tylko z niego drwili.
Następnego dnia jego siostra Magda, żona kowala, postanowiła porozmawiać z ojcem i przekonać go do zmiany decyzji w sprawie zapisu ziemi. Gdy Boryna wrócił do domu, Magda i Antek przeszli do ataku. Zagrozili mu sądem, jeśli nie odwoła zapisu. Kłótnia szybko przerodziła się w awanturę. Wypominali Jagnie jej rozwiązłe życie. W apogeum gniewu Antek wykrzyczał ojcu, że Jagna sypiała z wieloma mężczyznami, w tym z nim. Te słowa doprowadziły Borynę do furii. Rzucił się na syna z pięściami. Wywiązała się brutalna bójka, którą przerwali dopiero zaalarmowani hałasem sąsiedzi. Następnego dnia Boryna, zimny i nieprzejednany, wypędził Antka i Hankę ze swojego domu. Młodzi, spakowawszy swój skromny dobytek, przenieśli się do biednej chaty ojca Hanki na skraju wsi.
Nadszedł dzień ślubu. Oba domy, Boryny i Dominikowej, były pięknie przystrojone. Jagna, choć ubrana w najpiękniejszy strój, który podkreślał jej urodę, była smutna i przygaszona. Słowa Antka głęboko ją zraniły. Do jej domu zaczęli schodzić się goście, przynosząc weselne podarki. Wkrótce przybył orszak z panem młodym na czele. Jagna, wyprowadzona przez druhny, wyglądała olśniewająco. Młodzi uklęknęli przed Dominikową, by otrzymać jej błogosławieństwo, po czym barwny korowód ruszył do kościoła. Ślub był krótki. Po powrocie rozpoczęło się wesele – najhuczniejsze i najbogatsze, jakie Lipce widziały od lat. Stoły uginały się od jedzenia, alkohol lał się strumieniami, a muzyka nie cichła ani na chwilę. Boryna nie odstępował swojej młodej żony, obsypując ją czułościami i obietnicami. Jagna jednak zdawała się być nieobecna duchem, uśmiechała się przez łzy, a jej myśli krążyły gdzieś daleko. Zabawa, przeplatana tradycyjnymi obrzędami, trwała do białego rana.
Podczas gdy w chacie Boryny trwało wesele, w zimnej oborze w samotności umierał Kuba. Kilka dni wcześniej został postrzelony w nogę przez borowego podczas kłusowania. Rana, którą zlekceważył, wdała się w zakażenie. Wezwany do niego pijany Jambroży, zamiast pomóc, rzucił niedbale, że jedynym ratunkiem może być odcięcie nogi. Parobek, nie chcąc być dla nikogo ciężarem i bojąc się szpitala, wziął sobie te słowa do serca.
Wesele trwało w najlepsze. Zgodnie z tradycją, odbyły się uroczyste przenosiny wiana i samej panny młodej do domu męża. Orszak z muzyką na czele przeszedł przez wieś, a Boryna z dumą witał Jagnę w progu swojego domu. Uczta i tańce rozpoczęły się na nowo. W tym samym czasie Witek z Rochem i Jambrożym weszli do obory. Zastali tam makabryczny widok. Kuba, w gorączkowym majaczeniu, odrąbał sobie siekierą zakażoną nogę. Leżał w kałuży krwi, mamrocząc, że teraz już go nie boli. Roch pobiegł po księdza, prosząc Jambrożego, by został przy umierającym. Ten jednak po chwili wrócił na wesele. Kuba skonał w samotności, a jego cichej agonii towarzyszyły dochodzące z weselnej izby dźwięki skocznej muzyki.
Tak kończy się „Jesień” – pierwszy akt dramatu rozgrywającego się w Lipcach. Reymont z niezwykłym mistrzostwem kreśli obraz społeczności, w której obok siebie istnieją sacrum i profanum, prastare obrzędy i brutalna walka o byt, a radość hucznego wesela zagłusza agonię umierającego w samotności parobka. Losy bohaterów – Boryny, zaślepionego pożądaniem i dumą, Antka, rozdartego między obowiązkiem a namiętnością, oraz Jagny, będącej siłą natury w ludzkiej postaci – zostały nierozerwalnie splecione. Zapadający zmrok i nadchodząca zima stają się zapowiedzią kolejnych, jeszcze bardziej dramatycznych wydarzeń, które na zawsze odmienią życie mieszkańców wsi.