Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Powieść Witolda Gombrowicza, „Ferdydurke”, rozpoczyna się w momencie egzystencjalnego kryzysu trzydziestoletniego narratora i bohatera, Józefa Kowalskiego, zwanego Józiem. Nie jest to zwyczajny kryzys wieku średniego; to paraliżująca świadomość własnej nieforemności, braku ostatecznego kształtu i miejsca w świecie. Józio budzi się pewnego ranka z poczuciem, że jest „jakby w zawieszeniu”, rozdarty między przeszłością a teraźniejszością, między tym, kim jest, a tym, kim powinien być. Przekroczenie progu trzydziestu lat, zamiast stać się symbolicznym wejściem w dojrzałość, okazało się jedynie potwierdzeniem jego permanentnej niedojrzałości.
Józio wspomina presję społeczną, uosabianą przez „kulturalne ciotki”, które usiłowały wepchnąć go w jakąkolwiek zdefiniowaną rolę – lekarza, prawnika, a nawet kobieciarza. Chodziło im o to, by nadać mu „formę”, by stał się kimś określonym i przewidywalnym. W desperackiej próbie samookreślenia, Józio postanowił napisać książkę, „Pamiętnik z okresu dojrzewania”. Miał to być akt kreacji, który ugruntuje jego tożsamość. Jednak rezultat okazał się katastrofą. Zamiast dzieła dojrzałego, stworzył utwór, który krytyka literacka (uosabiana przez te same „ciotki”) uznała za infantylny i niedojrzały. Co gorsza, jego książka znalazła uznanie wśród „półinteligentów” i „pensjonarek”, co jeszcze bardziej pogłębiło jego poczucie bycia zaszufladkowanym i źle zrozumianym. Został naznaczony „gębą” niedojrzałości, maską, którą inni mu przyprawili i od której nie mógł się uwolnić. Ta „gęba” stała się jego przekleństwem, definiując go wbrew jego woli.
W samym środku tej psychicznej udręki, w pokoju Józia materializuje się jego sobowtór – skulona, przerażona wersja jego samego. Jest to fizyczna manifestacja jego wewnętrznego konfliktu i narzuconej mu formy. W akcie buntu i odrazy, Józio policzkuje zjawę, próbując odrzucić tę fałszywą tożsamość. W tym momencie, pełen nowej energii, postanawia stworzyć siebie na nowo, od zera. Sięga po papier, gotów do autentycznego aktu twórczego. Niestety, jego wysiłek zostaje brutalnie przerwany. Do jego pokoju, niczym fatum, wkracza profesor Pimko – postać demoniczna, groteskowy filolog i pedagog, który stanie się narzędziem jego ostatecznego upokorzenia.
Pimko, rzekomo przybyły z kondolencjami, natychmiast przejmuje kontrolę. Jego spojrzenie i słowa działają na Józia jak zaklęcie. Bohater czuje, że fizycznie się kurczy, maleje, wraca do wieku szkolnego. Profesor, znajdując jego nowe zapiski, ocenia je szkolną trójką z plusem, zwracając się do niego protekcjonalnym „cip, cip, kurka”. Ten akt „upupienia” – czyli infantylizacji, sprowadzenia do roli niewinnego dziecka – jest totalny. Józio próbuje protestować, krzyczeć, że jest dorosłym mężczyzną, lecz jest bezsilny. Chwyta go „infantylna, dziecięca pupa” – symbol narzuconej niedojrzałości – i unieruchamia. Pimko, niczym psychopomp, oznajmia, że czas wracać do szkoły i porywa go, ciągnąc za sobą w głąb absurdu.
Pimko zaprowadza przerażonego Józia do „szkoły dyrektora Piórkowskiego”, instytucji będącej karykaturą systemu edukacji. To nie jest miejsce nauki, lecz fabryka, której jedynym celem jest wtłaczanie uczniów w formę niewinności i niedojrzałości. Już na dziedzińcu Józio zostaje wrzucony w sam środek uczniowskiej społeczności. Jest świadkiem groteskowej sceny: zgraja nastolatków próbuje desperacko udowodnić swoją dojrzałość poprzez wulgarne słownictwo i opowieści o rzekomych podbojach miłosnych. Ich wysiłki są jednak niweczone przez samą ich fizyczność i zachowanie, które Pimko interpretuje jako urocze i „niewinne”. Profesor, ukryty za dębem, z lubością notuje, że ich „niewinne rozmowy tudzież ich niewinne i przemiłe pupy” są dowodem na skuteczność metod pedagogicznych.
Uczniowie, świadomi bycia obserwowanymi, wpadają w furię. Czują się upokorzeni i „upupieni”. Ich społeczność jest pęknięta na dwa zwalczające się obozy:
Konflikt między frakcjami jest nieunikniony. Obie grupy próbują przeciągnąć na swoją stronę jedynego neutralnego ucznia, Kopyrdę, który jednak pozostaje obojętny, zajęty własnym, nowoczesnym stylem bycia. Spór eskaluje, prowadząc do bijatyki, którą przerywa dopiero pojawienie się nauczyciela.
Józio zostaje zaprowadzony do gabinetu dyrektora Piórkowskiego. Ten z dumą wyjaśnia mu filozofię swojej szkoły: celem nie jest uczenie, ale „sztuczne zdziecinnianie i zdrobnianie”. Następnie prezentuje mu „ciało pedagogiczne” – grupę zramolałych, ciamkających staruszków, którzy bełkoczą wyuczone formułki, niezdolni do jakiejkolwiek samodzielnej myśli. Są idealnymi narzędziami do „upupiania” młodzieży.
Następuje apogeum szkolnego absurdu: lekcja języka polskiego prowadzona przez nauczyciela zwanego Bladaczką. Tematem jest poezja Juliusza Słowackiego. Bladaczka stawia tezę, że Słowacki zachwyca, „bo wielkim poetą był”. Ta tautologiczna, pusta formuła ma być jedynym wyjaśnieniem. Kiedy uczeń Gałkiewicz ma czelność zaprotestować, twierdząc, że poezja Słowackiego go nie zachwyca, nauczyciel wpada w panikę. Zamiast podjąć dyskusję, próbuje zmusić ucznia do odwołania swoich słów, grożąc mu i szantażując. Ostatecznie, aby zdusić wszelki opór, każe Syfonowi recytować długi poemat, co pogrąża całą klasę w stanie katatonicznego znużenia. Nuda staje się narzędziem opresji, a kultura – pustą, martwą formą.
Kulminacją szkolnego dramatu jest pojedynek na miny między Miętusem a Syfonem. To nie jest zwykła bójka; to starcie dwóch światopoglądów, dwóch „gęb”. Syfon, używając min wzniosłych i idealistycznych, wygrywa pojedynek. Rozwścieczony Miętus nie akceptuje porażki. Rzuca się na rywala, przygważdża go do ziemi i dokonuje na nim „gwałtu przez uszy” – szepcze mu do ucha wszystkie najgorsze, najbardziej plugawe słowa, brutalnie niszcząc jego świat ideałów. W tym momencie do sali wkracza Pimko. Zamiast ukarać sprawców, z aprobatą stwierdza, że „chłopcy pięknie się bawią”, po czym zabiera Józia, by umieścić go na stancji.
Pimko prowadzi Józia do mieszkania państwa Młodziaków, które ma być antidotum na jego „staroświeckość”. Jest to świątynia nowoczesności – liberalna, wyzwolona, sportowa. Drzwi otwiera im szesnastoletnia córka gospodarzy, Zuta Młodziakówna, archetyp „nowoczesnej pensjonarki”: wysportowana, nonszalancka, a nawet bezczelna. Jej symbolem, jak tłumaczy Pimko, jest „łydka” – znak młodości, zdrowia i swobody obyczajowej. Profesor ma plan: chce, by Józio zakochał się w Zucie, co ostatecznie uwięzi go w formie młodości.
Rodzice Zuty, inżynier Wiktor Młodziak i jego żona Joanna, są równie „nowocześni”. Pani Młodziakowa na każdym kroku manifestuje swoje wyzwolenie z tradycyjnych konwenansów, gardząc „pozerstwem” Józia i zachęcając córkę do swobodnego życia. Inżynier Młodziak, choć pozornie podziela poglądy żony, zachowuje ironiczny dystans.
Józio, uwięziony w nowej formie – tym razem „staroświeckiego pozera” – przeżywa katusze. Z jednej strony fascynuje go naturalność i pewność siebie Zuty, z drugiej czuje się przez nią i jej rodzinę upokarzany i formowany. Podejmuje kilka nieudolnych prób nawiązania z nią kontaktu, próbując przybrać „gębę” nowoczesnego chłopaka, lecz za każdym razem ponosi klęskę i zostaje przez nią nazwany „błaznem”. Jego frustrację pogłębia wizyta Miętusa, który wyznaje mu, że sam jest zakochany w pensjonarce i że podkochuje się w niej również Kopyrda.
Przełom następuje podczas obiadu. Młodziakowa, chcąc po raz kolejny zademonstrować swoją nowoczesność, oświadcza, że nie ma nic przeciwko, by Zuta miała nieślubne dziecko. Inżynier Młodziak, rozbawiony jej przesadą, dorzuca swoje poparcie. W tym momencie Józio, w akcie genialnej inspiracji, zwraca się do Młodziakowej ciepłym, miękkim głosem: „mamusiu”. To jedno słowo działa jak detonator. Inżynier wybucha niekontrolowanym śmiechem. Józio, widząc swoją szansę, kontynuuje dzieło zniszczenia: bełta chleb w kompocie i zjada obrzydliwą papkę. Młodziakowa, doprowadzona do furii, traci panowanie nad sobą. Porządek nowoczesnego domu zostaje zburzony. Józio zrozumiał, że jedynym sposobem na walkę z formą jest wprowadzenie do niej obcego, niepasującego elementu.
Teraz Józio przechodzi do kontrataku. Obmyśla misterny plan zdemaskowania fałszu Młodziaków. Wchodzi do pokoju Zuty pod jej nieobecność i dokonuje rewizji. Odkrywa, że pozornie wyzwolona dziewczyna jest w rzeczywistości obiektem pożądania całej plejady mężczyzn – od prokuratora po podoficera. Wśród stosu listów miłosnych znajduje korespondencję od Kopyrdy i, co najistotniejsze, od profesora Pimki. Wymyśla zemstę doskonałą: podrabiając pismo Zuty, wysyła dwa liściki – jeden do Kopyrdy, drugi do Pimki – zapraszając obu na schadzkę do jej pokoju, tej samej nocy, o tej samej godzinie.
Noc konfrontacji to majstersztyk groteski. O północy w okno Zuty puka Kopyrda. Dziewczyna, po chwili wahania, wpuszcza go i rzuca mu się na szyję. Ich namiętne pocałunki przerywa kolejne pukanie – to profesor Pimko. Zuta wpycha Kopyrdę do szafy i otwiera okno profesorowi, który, bredząc o „nowoczesnych łydkach”, wchodzi do środka. W tym momencie Józio, ukryty obserwator, krzyczy na całe gardło: „Złodzieje!”. Do pokoju wbiegają zaspani Młodziakowie. Józio triumfalnie otwiera pierwszą szafę, demaskując Kopyrdę. Nowocześni rodzice próbują obrócić sytuację w żart. Wtedy Józio otwiera drugą szafę, z której wyłania się skompromitowany Pimko. To cios ostateczny. Inżynier Młodziak wpada w szał. Wybucha awantura, która przeradza się w totalną bijatykę. Wszyscy – Młodziakowie, Pimko, Kopyrda – toczą się po podłodze w jednym, wielkim, chaotycznym kłębowisku. Forma nowoczesnej rodziny rozpada się w proch. Józio, wykonawszy swoje zadanie, spokojnie pakuje walizki i opuszcza dom, który stał się jego więzieniem.
Uciekając od Młodziaków, Józio spotyka Miętusa. Ten, podniecony swoją nową, „chłopską” tożsamością, namawia go na wyprawę na wieś w poszukiwaniu autentycznego parobka. Ich podróż przez przedmieścia jest wędrówką przez krainę brzydoty i fałszu, gdzie proletariat nieudolnie próbuje naśladować miejskie maniery. Gdy wreszcie docierają na wieś, napotykają opustoszałe chaty. W jednej z nich natrafiają na chłopów, którzy, porzuciwszy ludzką formę, zachowują się jak psy – szczekają i próbują ich gryźć. Jest to obraz totalnej degradacji i utraty tożsamości.
Z opresji ratuje ich przypadkowo przejeżdżająca ciotka Józia, pani Hurlecka. Zabiera ich do swojego majątku w Bolimowie. Dwór Hurleckich to ostoja tradycji, ziemiańskiego porządku i konserwatywnych wartości. Jest to świat, w którym panuje sztywna hierarchia, a relacje między „panami” a „służbą” reguluje wiekowy rytuał. Ciotka i wuj Konstanty (Kocio) to uosobienie tej formy – dbają o pozory, traktują służbę z góry, a ich rozmowy krążą wokół chorób i rodzinnych anegdot. Ich syn, Zygmunt, w pełni podziela ich poglądy, uważając, że bicie służby jest naturalnym prawem dziedzica.
Miętus wreszcie znajduje swojego wymarzonego parobka – lokaja o imieniu Walek. Próbuje się z nim „zbratać”, ale jego wysiłki są niezdarne i komiczne. Nie potrafi przełamać bariery klasowej. W akcie desperacji, aby osiągnąć autentyczny kontakt, zmusza Walka, by ten uderzył go w twarz. Ten akt – policzek wymierzony panu przez sługę – jest jak kamień rzucony w spokojną toń. Burzy cały porządek dworu. Służba, ośmielona tym precedensem, zaczyna plotkować i wyśmiewać się z państwa. Wujostwo, czując, że ich autorytet jest zagrożony, wpada w panikę.
Napięcie rośnie z godziny na godzinę. Miętus, przyłapany w lesie na dalszym „brataniu się” z Walkiem, obraża wuja Konstantego, przypominając mu kompromitującą historię ze spotkania z dzikiem. W odwecie wuj postanawia wyrzucić Walka ze służby. Miętus nie chce na to pozwolić i błaga Józia o pomoc w zorganizowaniu ucieczki dla parobka.
W nocy Józio wyrusza na misję. Przekrada się do kuchni, gdzie znajduje Walka. Parobek jednak wcale nie chce uciekać; jest przywiązany do swojego miejsca i nie rozumie propozycji Miętusa. Józio, zdając sobie sprawę, że jedynym sposobem jest użycie siły, wciela się w rolę pana i rozkazuje Walkowi iść za nim, przypieczętowując rozkaz uderzeniem w twarz. Ich ucieczka zostaje jednak udaremniona. W pokoju stołowym natykają się na wuja Konstantego i Zygmunta. Józiowi udaje się ukryć za kotarą, ale Walek zostaje schwytany. Wuj i Zygmunt, przekonani, że parobek chciał ich okraść, wymierzają mu brutalną karę. Biją go bez litości, a następnie urządzają upokarzający seans „tresury”, zmuszając go do służenia im i spełniania ich zachcianek.
W tym momencie do pokoju wbiega Miętus, by bronić Walka. Wuj Konstanty, w ataku furii, wymierza karę również jemu. Na zewnątrz zbiera się tłum służby, obserwując całe zajście. W końcu chłopi wdzierają się do dworu. Hierarchia społeczna ostatecznie upada. Panowie i służba mieszają się w jednym, wielkim, chaotycznym kłębowisku, w „kupie”.
Józio, widząc totalny chaos, postanawia uciec. W ogrodzie wpada na kuzynkę Zosię, naiwną i chorowitą dziewczynę, uosobienie tradycyjnej panny z dworku. Nie wiedząc, jak jej wytłumaczyć, co się stało, porywa ją. Łapie ją za rękę i razem uciekają w noc.
Ucieczka z Zosią nie jest jednak wyzwoleniem. Józio, porywając ją, sam narzuca sobie i jej nową formę – gębę romantycznego porywacza i zakochanej ofiary. Zosia, zachwycona tą rolą, otwiera się przed nim, wyznaje mu swoje uczucia, planuje wspólną przyszłość. Józio jest uwięziony w tej nowej relacji. Gardzi jej sentymentalizmem, ale musi udawać, przytakiwać, grać swoją rolę. Na niebie zamiast księżyca i słońca widzi gigantyczną, świetlistą „pupę” – wieczny symbol infantylizmu, który go prześladuje.
Wędrówka dobiega końca, a wraz z nią powieść. Józio, zmuszony do pocałowania Zosi, zdaje sobie sprawę z ostatecznej prawdy. Jego podróż przez różne formy – szkolną, nowoczesną, tradycyjną – doprowadziła go z powrotem do punktu wyjścia. Zrozumiał, że ucieczka przed gębą jest niemożliwa.
„Nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęciach innego człowieka. Przed pupą zaś w ogóle nie ma ucieczki. Ścigajcie mnie, jeśli chcecie. Uciekam z gębą w rękach.”
Powieść kończy się absurdalną, dziecięcą rymowanką, która jest ostatecznym policzkiem wymierzonym powadze i formie literackiej:
„Koniec i bomba, A kto czytał, ten trąba!”