Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124

„Proces” Franza Kafki to jedno z najważniejszych i najbardziej niepokojących dzieł literatury XX wieku, rzucające czytelnika w sam środek egzystencjalnego koszmaru. Powieść rozpoczyna się od nagłego, absurdalnego i całkowicie niezrozumiałego aresztowania Józefa K., szanowanego prokurenta bankowego, w dniu jego trzydziestych urodzin. Bohater, mimo że pozostaje na wolności, zostaje wciągnięty w tryby tajemniczego, wszechobecnego i niewidzialnego aparatu sądowego. Nie dowiaduje się jednak kluczowej informacji: o co jest oskarżony. Od tego momentu jego uporządkowane, racjonalne życie zamienia się w surrealistyczną, pełną lęku i paranoi walkę o przetrwanie w labiryncie dusznych kancelarii, niejasnych procedur i wszechobecnej biurokracji. Poniższe szczegółowe streszczenie śledzi, rozdział po rozdziale, desperackie próby zrozumienia przez K. natury swojej rzekomej winy oraz mechanizmów rządzących sądem, który stopniowo zawłaszcza każdy aspekt jego egzystencji.
Powieść rozpoczyna się jednym z najsłynniejszych zdań w literaturze: „Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie zrobił, został pewnego ranka aresztowany”.
Wszystko zaczyna się w dniu trzydziestych urodzin Józefa K., wysokiego rangą prokurenta bankowego. K. budzi się w swoim pokoju w pensjonacie pani Grubach i ze zdziwieniem stwierdza, że kucharka Anna nie przyniosła mu śniadania. Dzwoni, ale zamiast Anny do pokoju wchodzi obcy mężczyzna w czarnym ubraniu. K. jest zdezorientowany. Nieznajomy, Franciszek, informuje go, że jest aresztowany. K., próbując racjonalizować sytuację, podejrzewa, że to absurdalny żart z okazji jego urodzin.
Przechodzi do sąsiedniego pokoju, gdzie napotyka drugiego strażnika, Willema. Strażnicy zachowują się swobodnie, zjadają jego śniadanie i wyjaśniają, że są tylko „skromnymi funkcjonariuszami”. Nie potrafią mu przedstawić nakazu aresztowania ani wyjaśnić, o co jest oskarżony. Pouczają go, że od teraz powinien być im posłuszny jako przedstawicielom władzy. K. próbuje z nimi dyskutować, powołując się na logikę i swoje prawa, ale jego argumenty odbijają się od ściany biurokratycznej obojętności.
Strażnicy informują go, że musi czekać na nadzorcę. Prowadzą go do pokoju innej lokatorki, panny Burstner, który na tę chwilę został zaanektowany przez sąd. Tam K. spotyka nadzorcę i trzech młodych mężczyzn, którzy okazują się być jego podwładnymi z banku (Kaminer, Kullich i Rabensteiner). Nadzorca, podobnie jak strażnicy, nie jest w stanie odpowiedzieć na kluczowe pytanie o powód aresztowania. Informuje K., że choć jest aresztowany, może na razie kontynuować swoje normalne życie i pracę w banku. Całe „aresztowanie” polega na poinformowaniu go o wszczęciu procesu. K. jest coraz bardziej poirytowany absurdem sytuacji, ale jednocześnie zaczyna odczuwać niepokój.
Po tym surrealistycznym spotkaniu K. udaje się spóźniony do pracy, zabierając ze sobą trzech kolegów z banku. Wieczorem, po powrocie do pensjonatu, postanawia porozmawiać z właścicielką, panią Grubach. Ta próbuje go uspokoić, twierdząc, że aresztowanie to pewnie „uczone” sprawy, których ona nie rozumie, ale jest przekonana o jego niewinności. Bardziej niż losem K. wydaje się przejęta reputacją swojego pensjonatu i faktem, że panna Burstner wraca późno do domu.
K. decyduje, że musi osobiście porozmawiać z panną Burstner i przeprosić ją za wtargnięcie do jej pokoju. Czeka na nią do późnej nocy. Kiedy stenotypistka wreszcie wraca, K. zatrzymuje ją na korytarzu. Zaprasza go do siebie. K. szczegółowo relacjonuje jej wydarzenia poranka, a w pewnym momencie, w dziwnym porywie, zaczyna odgrywać scenę przesłuchania, co staje się niemal intymne. Prosi ją o radę i pomoc w procesie. Panna Burstner, choć zmęczona, zgadza się mu doradzić. Uspokojony i zadowolony z pozyskania sojusznika, K. wraca do swojego pokoju.
Mija tydzień. K. z niepokojem, ale i pewną rezygnacją, czeka na dalsze instrukcje. W końcu, w pracy, odbiera telefon. Zostaje wezwany na pierwsze przesłuchanie, które ma się odbyć w najbliższą niedzielę. Informacja jest celowo niekompletna – podano mu jedynie adres na przedmieściach, przy ulicy Janusza, ale nie wskazano dokładnej godziny. To zmusza K. do odwołania zaproszenia na przejażdżkę łodzią z dyrektorem banku, co irytuje go jako kolejny dowód ingerencji sądu w jego prywatne życie. Postanawia arbitralnie, że stawi się na miejscu o dziewiątej rano.
W niedzielę K. dociera pod wskazany adres. Jest to zaniedbana, wielka kamienica czynszowa. Zdezorientowany, zaczyna przeszukiwać budynek. Aby usprawiedliwić swoje zaglądanie do mieszkań, wymyśla historię, że szuka stolarza o nazwisku Lanz. Przechodzi przez kolejne piętra, obserwując ubogie, chaotyczne życie mieszkańców. W końcu, na piątym, ostatnim piętrze, trafia na właściwe miejsce – drzwi otwiera mu młoda kobieta, praczka.
Sala przesłuchań okazuje się być zatłoczonym, dusznym pomieszczeniem, przypominającym bardziej zebranie partyjne niż salę sądową. Tłum ludzi, podzielony na dwie frakcje, wypełnia przestrzeń. Na podium siedzi sędzia śledczy, który natychmiast gani K. za spóźnienie (okazuje się, że wyznaczona godzina była inna, choć nikt mu jej nie podał). K., początkowo onieśmielony, szybko odzyskuje pewność siebie i postanawia przejść do ataku. Wygłasza płomienną, choć chaotyczną mowę. Otwarcie kpi z procedur, nazywa całe postępowanie farsą i oskarża urzędników o korupcję. Mówi o potężnej, tajnej organizacji, która aresztuje niewinnych ludzi i prowadzi bezsensowne procesy.
Jego przemówienie zostaje nagle przerwane przez głośny krzyk. W kącie sali K. dostrzega, jak jakiś mężczyzna (później okazuje się, że to student Bertold) przyciska do siebie praczkę w ewidentnie lubieżnym celu. Uwaga sali natychmiast przenosi się na tę scenę. K. próbuje interweniować, ale drogę zastępuje mu tłum. Zauważa, że mężczyźni w tłumie mają pod ubraniami odznaczenia państwowe, co utwierdza go w przekonaniu, że to wszystko spisek. Czując, że stracił kontrolę nad sytuacją, a jego przemowa nie odniosła skutku, postanawia opuścić salę. Sędzia śledczy, który zastępuje mu drogę, ostrzega go, że takim zachowaniem „pozbawił się korzyści”, jakie daje przesłuchanie. K. odpowiada śmiechem i wychodzi.
Przez cały tydzień K. czeka na kolejne wezwanie, ale telefon milczy. Zaintrygowany i niespokojny, postanawia w następną niedzielę sam udać się do sądu. Budynek jest cichy. Na miejscu spotyka tę samą praczkę. Kobieta informuje go, że sąd nie ma dziś posiedzenia. Oprowadza go po pustej sali i opowiada o swoim życiu. Okazuje się, że wraz z mężem, woźnym sądowym, wynajmują sądowi swoje mieszkanie na czas posiedzeń. Żali się K., że jest nieustannie napastowana przez sędziego śledczego i studenta Bertolda, ale boi się im przeciwstawić, by nie stracić pracy.
Kobieta pokazuje K. księgi sądowe, które sędzia zostawia w jej mieszkaniu. Ku zdziwieniu K., nie są to kodeksy, ale lubieżne powieści i albumy z pornograficznymi rycinami. Praczka oferuje Józefowi swoją pomoc – twierdzi, że zna sędziego i może na niego wpłynąć. K. jest rozdarty; kobieta pociąga go fizycznie, ale jednocześnie jej propozycja wydaje mu się formą korupcji. Ostatecznie odmawia, mówiąc, że nie będzie wręczał łapówek.
W tym momencie pojawia się student Bertold, który arogancko wzywa kobietę do sędziego. Kobieta, mimo chwilowego wahania, musi iść. Bertold chwyta ją i wynosi z pokoju. K. przez chwilę rozważa interwencję, ale jego uwagę przyciąga tabliczka „Wejście do kancelarii sądowych”. Postanawia tam wejść.
Kancelarie okazują się być labiryntem niskich, dusznych pomieszczeń na poddaszu. Panuje tam nieznośny zaduch. K. widzi tłumy ludzi – innych oskarżonych – czekających w korytarzach na rozstrzygnięcie swoich spraw. Są przygarbieni, zrezygnowani i wyglądają na chorych. W tłumie K. rozpoznaje męża praczki, woźnego, który błaga go o pomoc, skarżąc się, że jest karany za to, co dzieje się z jego żoną. K. czuje się coraz gorzej, opresyjna atmosfera sprawia, że robi mu się słabo. Jakaś kobieta (pracowniczka kancelarii) i elegancki mężczyzna pomagają mu dojść do wyjścia. Kobieta wyjaśnia, że wielu ludzi tak reaguje na powietrze w kancelariach za pierwszym razem. Gdy tylko K. znajduje się na świeżym powietrzu, natychmiast odzyskuje siły.
K. usilnie próbuje wznowić kontakt z panną Burstner. Uważa ją za kluczowego sojusznika. Pisze do niej listy, czatuje na korytarzu, ale kobieta wyraźnie go unika. Jego próby stają się coraz bardziej desperackie. Pewnej niedzieli K. dowiaduje się od pani Grubach, że do pokoju panny Burstner wprowadza się nowa lokatorka, panna Montag, nauczycielka francuskiego. Pani Grubach wydaje się zadowolona z tej zmiany.
Wkrótce panna Montag prosi K. o rozmowę w jadalni. W sposób formalny i chłodny oświadcza mu, że panna Burstner nie życzy sobie z nim żadnych kontaktów. W trakcie rozmowy do jadalni wchodzi także kapitan Lanz, siostrzeniec pani Grubach. K. czuje, że został ostatecznie odcięty od panny Burstner. Tego samego wieczoru puka do jej drzwi, a nie usłyszawszy odpowiedzi, wchodzi do środka. Pokój jest pusty. Jego pierwsza nadzieja na pomoc z wewnątrz pensjonatu znika.
Pewnego wieczoru, gdy K. wraca z pracy, jego uwagę przyciągają niepokojące dźwięki dochodzące z rupieciarni w pensjonacie. Otwiera drzwi i staje się świadkiem makabrycznej sceny. W środku znajduje się trzech mężczyzn. Dwaj z nich to Franciszek i Willem, strażnicy, którzy go aresztowali. Trzeci to siepacz w skórzanej kurtce, który przygotowuje się do wymierzenia im chłosty.
Przerażeni strażnicy wyjaśniają K., że zostali skazani na bicie za to, że K. poskarżył się na nich podczas pierwszego przesłuchania (wspomniał o tym, że zjedli mu śniadanie i chcieli zabrać jego bieliznę). K. jest wstrząśnięty. Nie chciał, aby jego słowa doprowadziły do tak brutalnej kary. Próbuje powstrzymać egzekucję. Oferuje siepaczowi pieniądze, by ten odstąpił od kary. Siepacz jednak odmawia, tłumacząc, że sam zostałby ukarany, gdyby doniesiono, że przyjął łapówkę. Strażnicy błagają o litość. Siepacz zaczyna chłostać Franciszka, który wydaje z siebie przeraźliwy krzyk. K. nie mogąc na to patrzeć, wybiega.
Następnego dnia K. postanawia sprawdzić rupieciarnię. Z przerażeniem odkrywa, że scena jest identyczna jak poprzedniego wieczoru: strażnicy i siepacz znowu są na swoich miejscach, gotowi do wznowienia kary. K. zatrzaskuje drzwi i wzywa woźnych, aby posprzątali ten pokój, uświadamiając sobie, że jego proces zaczął zatruwać także jego dom.
Pewnego dnia w banku zjawia się wuj Józefa, Karol, energiczny człowiek z prowincji, którego K. nazywa „upiorem z prowincji”. Wuj dowiedział się o procesie (od swojej córki Erny) i jest przerażony potencjalnym skandalem, który może okryć hańbą całą rodzinę. Postanawia natychmiast działać i zabiera K. do swojego znajomego ze szkoły, adwokata Hulda, specjalizującego się w sprawach sądowych, zwłaszcza obronie ubogich.
Mieszkają w tej samej dzielnicy co sąd. Drzwi otwiera im Leni, młoda i atrakcyjna pielęgniarka adwokata. Początkowo nie chce ich wpuścić, ale Huld interweniuje. Adwokat, schorowany człowiek leżący w łóżku, okazuje się być doskonale poinformowany o sprawie K. W pokoju, w mroku, przebywa także inna osoba – dyrektor kancelarii sądowych. Rozpoczyna się długa, nużąca rozmowa o procedurach sądowych, która irytuje K..
Nagle z przedpokoju dobiega dźwięk tłuczonego talerza. K. wykorzystuje to jako pretekst do opuszczenia pokoju. Okazuje się, że Leni celowo zbiła naczynie, aby go wywabić. Pielęgniarka jest nim wyraźnie zainteresowana. Prowadzi go do gabinetu adwokata, częstuje jedzeniem i uwodzi go. Daje mu klucze do mieszkania, sugerując, że K. powinien ją odwiedzać. Gdy K. po dłuższym czasie wraca do pokoju Hulda, wuj Karol jest wściekły. Zarzuca Józefowi, że zlekceważył kluczową rozmowę na rzecz flirtu z pielęgniarką, czym zaprzepaścił szansę na skuteczną obronę.
Nadchodzi zima, a proces K. nie posuwa się naprzód. Adwokat Huld zapewnia go, że pracuje nad „pierwszym wnioskiem”, ale K. nie widzi żadnych postępów. Wizyty u Hulda są frustrujące – adwokat opowiada anegdoty o innych procesach, a Leni odciąga K. od meritum sprawy. K. ma coraz większe wątpliwości co do kompetencji Hulda i postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, pisząc własną obronę. Problem polega na tym, że wciąż nie wie, o co jest oskarżony.
Proces coraz bardziej odbija się na jego pracy w banku. Staje się roztargniony, a jego rywal, wicedyrektor, bezwzględnie to wykorzystuje, przejmując jego obowiązki i klientów. Pewnego dnia jeden z klientów K., fabrykant, wspomina, że słyszał o jego procesie. Radzi mu, aby skontaktował się z malarzem sądowym, Titorellim, który ma duże wpływy w sądzie. Fabrykant daje K. list polecający.
K. postanawia odnaleźć malarza. Titorelli mieszka w nędznej mansardzie na strychu kamienicy w ubogiej dzielnicy. Jego studio jest jednocześnie sypialnią. K. jest zaskoczony obecnością gromady młodych, natarczywych dziewcząt, które oblegają pracownię malarza. Titorelli, który odziedziczył stanowisko portrecisty sądowego po ojcu, zgadza się pomóc.
Wyjaśnia K. prawdziwą naturę sądu. Sąd nigdy się nie myli i nie uznaje argumentów obrony. Titorelli przedstawia K. trzy możliwości „uwolnienia”:
K. jest przerażony tymi opcjami i dusi się w gorącym, zatłoczonym pokoju. Aby się wydostać, kupuje od malarza kilka identycznych obrazów przedstawiających ten sam krajobraz. Titorelli wyprowadza go tylnymi drzwiami, które, ku przerażeniu K., otwierają się bezpośrednio na kolejną kancelarię sądową. Malarz wyjaśnia, że kancelarie sądu znajdują się na strychach niemal wszystkich domów. K. ucieka stamtąd i wraca dorożką do banku.
Frustracja K. sięga zenitu. Postanawia ostatecznie zwolnić adwokata Hulda. Udaje się do jego mieszkania, gdzie spotyka innego klienta – kupca Blockbauma. Blockbaum to mały, chudy człowieczek, którego proces toczy się od pięciu lat. Wynajął on potajemnie jeszcze kilku innych adwokatów i jest całkowicie pochłonięty swoją sprawą, spędzając większość czasu w mieszkaniu Hulda, aby nie przegapić żadnej nowiny.
Kiedy K. informuje Hulda o swojej decyzji o rezygnacji z jego usług, adwokat jest zaskoczony. Próbuje odwieść K. od tego pomysłu, sugerując, że ten nie docenia jego starań. Aby pokazać K., jak dobrze jest traktowany w porównaniu z innymi, Huld wzywa Blockbauma. Na oczach K. adwokat upokarza kupca, traktując go jak psa. Blockbaum czołga się, całuje Hulda po rękach i błaga o uwagę. Ta scena budzi w K. jedynie odrazę. Uświadamia sobie, do jakiego stopnia proces potrafi zdegradować człowieka. Utwierdza go to w decyzji o zwolnieniu adwokata.
Pozycja K. w banku jest już stracona. Wicedyrektor jawnie przejmuje jego obowiązki. Pewnego dnia K. otrzymuje polecenie, by oprowadzić po mieście ważnego klienta z Włoch i pokazać mu zabytki. Umawiają się na dziesiątą w katedrze.
K. stawia się na miejscu punktualnie, mimo że jest przeziębiony i źle się czuje. Włoch jednak nie przychodzi. K. czeka w ogromnej, mrocznej i pustej świątyni. Jego uwagę przykuwa sługa kościelny, który wydaje się go obserwować, a następnie wykonuje gest, jakby go gdzieś wzywał. K. podąża za nim. Nagle z bocznej ambony odzywa się ksiądz, który woła go po imieniu: „Józefie K.!”.
Okazuje się, że to kapelan więzienny. Wezwał K., aby go poinformować, że jego sprawa „nie toczy się najlepiej” i sąd uważa go za winnego. K., zdesperowany, prosi księdza o radę. Duchowny schodzi z ambony i opowiada mu słynną przypowieść „Przed prawem”.
Jest to historia o chłopie (strażniku wiejskim), który przybywa do bramy Prawa. Odźwierny nie pozwala mu wejść, mówiąc, że „teraz” nie może, ale może kiedyś. Ostrzega go jednak, że za kolejnymi bramami stoją coraz potężniejsi strażnicy. Chłop postanawia czekać. Czeka całymi dniami, latami, przez resztę swojego życia. Próbuje przekupić odźwiernego, który przyjmuje dary, ale mówi: „Biorę to tylko po to, byś nie myślał, żeś czegoś zaniedbał”. Tuż przed śmiercią chłop pyta odźwiernego, dlaczego przez te wszystkie lata nikt inny nie próbował wejść przez tę bramę. Odźwierny odpowiada: „To wejście było przeznaczone tylko dla ciebie. Teraz idę je zamknąć”.
K. i ksiądz wdają się w długą dyskusję nad sensem przypowieści. K. uważa, że odźwierny oszukał chłopa. Ksiądz przedstawia mu jednak szereg teologicznych i prawniczych interpretacji, które gmatwają obraz – sugeruje, że odźwierny był tylko sługą prawa, a chłop sam wybrał swoje oczekiwanie. Ostatecznie przypowieść pozostaje wieloznaczna i nie daje K. żadnej odpowiedzi. Na odchodne ksiądz wyznaje K., że on również „należy do sądu”. K. opuszcza katedrę pogrążony w jeszcze większym chaosie.
Nadchodzi wieczór przed trzydziestymi pierwszymi urodzinami Józefa K.. W jego mieszkaniu zjawia się dwóch elegancko ubranych, bladych mężczyzn w czarnych surdutach i cylindrach. K. na nich czeka. Nie stawia oporu, choć przez chwilę myli ich z aktorami. Mężczyźni chwytają go pod ręce w sposób, który uniemożliwia ucieczkę, i wyprowadzają z pensjonatu.
Prowadzą go przez miasto. K. idzie z nimi posłusznie. Na jednej z ulic wydaje mu się, że dostrzega w oknie pannę Burstner. Ten widok sprawia, że porzuca wszelkie myśli o oporze, pragnąc jedynie zachować godność. Milczący orszak dociera do opuszczonego kamieniołomu za miastem.
Tam rozpoczynają się przygotowania do egzekucji. Mężczyźni rozbierają K. do koszuli, kładą go na ziemi i opierają jego głowę o wielki głaz. Są metodyczni i uprzejmi. Jeden z nich wyjmuje długi, rzeźnicki nóż. K. zdaje sobie sprawę, że oczekuje się od niego, by sam odebrał sobie życie, ale nie jest w stanie tego zrobić. W oddali, w oknie jakiegoś domu, dostrzega postać człowieka, który się wychyla. K. zastanawia się, czy to przyjaciel, czy ktoś, kto mógłby mu pomóc.
Jego oprawcy, widząc, że K. nie wykona na sobie wyroku, sami przystępują do dzieła. Jeden z mężczyzn chwyta go mocno za gardło, a drugi wbija mu nóż głęboko w serce i obraca go dwukrotnie. Ostatnią myślą Józefa K., gdy jego życie gaśnie, jest: „Jak pies!”. Umiera, nie dowiedziawszy się, o co był oskarżony.
Tragiczna trajektoria losu Józefa K. znajduje swój nieuchronny finał w opuszczonym kamieniołomie, gdzie jego egzekucja dopełnia się w sposób odarty z godności, „jak psa”. „Proces” jest ostatecznie przerażającą parabolą ludzkiej kondycji w obliczu nieludzkiego, biurokratycznego absolutu. Roczna walka K. nie jest w rzeczywistości walką o sprawiedliwość, lecz desperacką i skazaną na porażkę próbą przeniknięcia logiki absurdu. Bohater ponosi klęskę nie dlatego, że udowodniono mu konkretną zbrodnię, ale dlatego, że sam system opiera się na fundamentalnym założeniu wszechobecnej, niedefiniowalnej winy, od której nie ma ucieczki. Powieść Kafki pozostaje jednym z najpotężniejszych obrazów alienacji, lęku i całkowitej bezradności jednostki, która zostaje uwięziona w labiryncie władzy, której nieludzkich mechanizmów nikt nie jest w stanie pojąć ani zatrzymać.