Charles Dickens – Opowieść wigilijna – streszczenie szczegółowe

„Opowieść Wigilijna” Karola Dickensa to nieśmiertelna historia o moralnej odnowie, która na stałe wpisała się w kanon literatury światowej i stała się kwintesencją ducha Świąt Bożego Narodzenia. To opowieść o tym, jak nawet najbardziej zatwardziałe serce może zostać skruszone i napełnione miłością, empatią i radością. Na tle XIX-wiecznego, spowitego mgłą i śniegiem Londynu, Dickens snuje uniwersalną przypowieść o skutkach chciwości i izolacji, a także o potężnej sile drugiej szansy. Główny bohater, Ebenezer Scrooge, staje się archetypem skąpca, którego niezwykła, nadprzyrodzona podróż przez przeszłość, teraźniejszość i przyszłość jest w rzeczywistości podróżą w głąb własnej duszy.

Strofka pierwsza: Duch Marleya – zwiastun niezwykłych odwiedzin

Opowieść rozpoczyna się od stwierdzenia faktu niepodważalnego: Jakub Marley, wspólnik Ebenezera Scrooge’a, nie żył. Umarł siedem lat wcześniej, w samą Wigilię. Jego akt zgonu podpisali pastor, urzędnik parafialny, przedsiębiorca pogrzebowy i jedyny żałobnik – sam Scrooge. Podpis Scrooge’a, człowieka o niezachwianej reputacji na londyńskiej giełdzie, był gwarancją autentyczności tego faktu. Byli partnerami biznesowymi przez wiele lat, a po śmierci Marleya, Scrooge został jedynym wykonawcą jego testamentu, jedynym spadkobiercą i jedynym przyjacielem, jakiego Marley kiedykolwiek miał. Mimo to, śmierć wspólnika nie wywarła na Scrooge’u większego wrażenia. Nie zamalował nawet starego szyldu nad ich kantorem, na którym wciąż widniał napis: „Scrooge i Marley”.

Ebenezer Scrooge był ucieleśnieniem zimnej, zlodowaciałej chciwości. Opis jego charakteru jest opisem człowieka, który świadomie odciął się od wszelkiej ludzkiej wspólnoty. Był „skąpy, chciwy, łapczywy, drapieżny, stary grzesznik”, twardy i ostry jak krzemień, z którego żadna stal nie potrafiła wykrzesać iskry szlachetności. Wewnętrzny chłód, który w sobie nosił, promieniował na zewnątrz, mrożąc jego stare rysy, szpiczasty nos, pomarszczone policzki i zaczerwienione oczy. Nawet pogoda zdawała się ulegać jego lodowatej aurze. Nikt na ulicy nie zatrzymywał go, by zapytać o zdrowie; żebracy nie prosili go o jałmużnę, dzieci nie pytały o godzinę. On sam jednak czerpał z tej izolacji perwersyjną przyjemność – lubił torować sobie drogę przez zatłoczone ścieżki życia, odstraszając wszelką ludzką sympatię.

Nadszedł ponury, mroźny dzień Wigilii Bożego Narodzenia. W swoim ponurym kantorze Scrooge pilnował pracy swojego jedynego kancelisty, Boba Cratchita. Mimo przenikliwego zimna, w kominku Scrooge’a palił się zaledwie skromny ogień, podczas gdy w klitce jego pracownika tlił się zaledwie jeden węgielek. Scrooge nie pozwalał mu dokładać do pieca, uważając to za zbyteczny wydatek.

Nagle drzwi kantoru otworzyły się z impetem i do środka wszedł młody, roześmiany mężczyzna – Fred, siostrzeniec Scrooge’a. Złożył wujowi serdeczne życzenia: „Wesołych Świąt, wuju! Niech cię Bóg ma w swojej opiece!”. Reakcja Scrooge’a była natychmiastowa i jadowita: „Bzdura!”. Wywiązała się między nimi rozmowa, będąca starciem dwóch filozofii życia. Fred, mimo swojego ubóstwa, bronił Świąt jako czasu dobroci, wybaczania i miłosierdzia, jedynego dnia w roku, kiedy ludzie otwierają swoje serca na innych. Dla Scrooge’a, człowieka liczb i zysków, Boże Narodzenie było jedynie pretekstem do płacenia rachunków bez zarabiania pieniędzy i usprawiedliwieniem dla lenistwa. Z pogardą odrzucił zaproszenie Freda na świąteczny obiad, kwitując to pytaniem, dlaczego właściwie siostrzeniec się ożenił. Fred, niezrażony grubiaństwem wuja, opuścił kantor, życząc wesołych świąt również kanceliście.

Chwilę później do kantoru weszło dwóch dystyngowanych dżentelmenów, zbierających datki na rzecz ubogich i potrzebujących. Wyjaśnili, że w okresie świątecznym bieda i niedostatek są odczuwalne szczególnie dotkliwie. Odpowiedź Scrooge’a była szczytem bezduszności. Zapytał, czy wciąż istnieją więzienia i domy pracy. Gdy potwierdzili, stwierdził, że to wystarczy. Tych, którym grozi śmierć z głodu, odesłał do tych instytucji, a gdy panowie zauważyli, że wielu wolałoby raczej umrzeć, niż tam trafić, Scrooge skwitował to słowami: „Jeśli wolą raczej umrzeć, (…) niechże to uczynią i w ten sposób zmniejszą nadmiar ludności na świecie”. Zszokowani jego okrucieństwem, dżentelmeni odeszli z pustymi rękami.

Gdy nadeszła pora zamknięcia kantoru, Scrooge z niechęcią zgodził się dać swojemu kanceliście wolny dzień na Boże Narodzenie, uznając to za „kradzież kieszeni” pracodawcy. Zagroził, że następnego dnia Bob ma przyjść do pracy tym wcześniej. Kancelista, szczęśliwy z powodu nadchodzącego święta, pobiegł do domu, by po drodze dla zabawy zjechać z dziećmi po oblodzonym rynsztoku. Scrooge natomiast zjadł samotną, ponurą kolację w tej samej tawernie co zwykle, po czym udał się do swojego mrocznego, pustego domu – dawnego mieszkania Marleya.

Podchodząc do ciężkich, dębowych drzwi, doznał pierwszego wstrząsu. Zamiast znajomej kołatki, zobaczył na niej przez chwilę bladą, upiorną twarz swojego zmarłego wspólnika, Jakuba Marleya. Choć był przerażony, szybko zracjonalizował to widzenie jako przywidzenie. Wszedł do środka, starannie zamykając za sobą drzwi i sprawdzając wszystkie pokoje. W końcu, ubrany w szlafrok i szlafmycę, usiadł przy kominku, by zjeść talerz owsianki. Nagle usłyszał dźwięk dzwonka przywołującego służbę, który zaczął dzwonić sam z siebie, a po nim odezwały się wszystkie dzwonki w domu. Po chwili z piwnicy dobiegł go ciężki, metaliczny dźwięk, jakby ktoś wlókł za sobą potężny łańcuch.

Drzwi do pokoju otworzyły się i do środka weszła zjawa Marleya. Był przezroczysty, ubrany w te same ubrania, co za życia, ale wokół bioder oplatał go długi, ciężki łańcuch, wykuty z ksiąg rachunkowych, kasetek na pieniądze, kluczy, kłódek i sakiewek. Scrooge, próbując zachować zimną krew, usiłował wmówić sobie, że to tylko halucynacja spowodowana niestrawnością. Duch jednak wydał z siebie tak przeraźliwy krzyk, że Scrooge padł na kolana, błagając o litość.

Duch Marleya wyjaśnił mu cel swojej wizyty. Jego dusza została skazana na wieczną tułaczkę po świecie, by być świadkiem ludzkiego szczęścia i nędzy, w których nie może już brać udziału. Łańcuch, który wlecze za sobą, jest karą za jego ziemskie życie, poświęcone wyłącznie gromadzeniu bogactwa i obojętności na los innych. „Ten łańcuch ukułem sobie za życia (…) z własnej, nieprzymuszonej woli” – powiedział, dodając, że łańcuch Scrooge’a jest już równie długi i ciężki. Marley wyznał, że jego największą torturą są wyrzuty sumienia i świadomość, że za życia nie uczynił niczego dla dobra ludzkości. Jego prawdziwym „interesem” powinna była być dobroczynność, miłosierdzie i życzliwość.

Oznajmił Scrooge’owi, że przybywa, by dać mu ostatnią szansę na uniknięcie podobnego losu. Zapowiedział, że w ciągu trzech kolejnych nocy nawiedzą go trzy inne duchy. Pierwszy zjawi się, gdy zegar wybije pierwszą, drugi następnej nocy o tej samej porze, a trzeci – kolejnej nocy, gdy ucichnie ostatnie bicie dwunastej. Po tych słowach duch Marleya wycofał się w stronę okna, które otworzyło się samo. Za oknem Scrooge zobaczył powietrze pełne jęczących zjaw, z których każda wlokła za sobą łańcuchy. Były to duchy ludzi, których znał za życia, a teraz cierpiały, bo straciły moc czynienia dobra. Zmęczony i przerażony Scrooge zamknął okno i padł na łóżko, natychmiast pogrążając się w głębokim śnie.

Strofka druga: Odwiedziny pierwszego ducha – podróż w przeszłość

Scrooge obudził się w całkowitej ciemności tuż przed północą. Bił się z myślami, czy spotkanie z Marleyem nie było tylko snem, ale wspomnienie było zbyt żywe. Czekał z niepokojem na wybicie godziny pierwszej. Kiedy to nastąpiło, niewidzialna siła rozsunęła zasłony jego łóżka i stanęła przed nim niezwykła postać. Była to zjawa o wyglądzie zarówno dziecka, jak i starca. Miała długie, białe włosy, ale jej twarz była gładka i pozbawiona zmarszczek. Ubrana była w białą tunikę, a w ręku trzymała gałązkę zielonego ostrokrzewu. Z czubka jej głowy biło jasne, czyste światło. Postać przedstawiła się jako Duch Wigilijnej Przeszłości.

Duch chwycił Scrooge’a za rękę i poprowadził go w stronę okna. Mimo oporów starca, przeniknęli przez ścianę i znaleźli się na ośnieżonej wiejskiej drodze. Scrooge zalał się łzami – rozpoznał miejsce swojego dzieciństwa. Zobaczyli gromadkę wesołych chłopców wracających ze szkoły na święta. Duch wspomniał, że w opuszczonej szkole pozostał jeden samotny chłopiec. Weszli do zrujnowanego budynku i w zimnej, pustej sali zobaczyli małego Ebenezera, pogrążonego w lekturze. Był samotny, zapomniany przez wszystkich. Towarzyszyli mu jedynie bohaterowie książek: Ali Baba, Walentyn, Orson i Robinson Crusoe. Na widok swojego dawnego, wrażliwego ja, Scrooge zapłakał i z żalem pomyślał o kolędniku, którego tego samego dnia przegonił spod drzwi swojego kantoru.

Sceneria zmieniła się. Szkoła stała się jeszcze bardziej ponura. Chłopiec był już starszy, ale wciąż samotny. Nagle do sali wbiegła mała dziewczynka, jego młodsza siostra Fan, która z radością oznajmiła mu, że ojciec się zmienił i zgodził się, by Ebenezer wrócił do domu na stałe. Duch przypomniał Scrooge’owi, że jego siostra, kobieta o wielkim sercu, zmarła młodo, pozostawiając po sobie syna. Scrooge poczuł ukłucie wstydu na myśl o tym, jak potraktował Freda.

Kolejna scena przeniosła ich do gwarnego Londynu, do składu kupieckiego, gdzie młody Ebenezer wraz ze swoim przyjacielem Dickiem terminował u jowialnego i dobrodusznego pana Fezzwiga. Był wieczór wigilijny. Stary Fezzwig nakazał chłopcom posprzątać sklep, by przygotować go na bal. Wkrótce sala zapełniła się gośćmi: żoną Fezzwiga, jego trzema córkami, terminatorami i służbą. Rozpoczęła się radosna zabawa przy dźwiękach skrzypiec. Tańczono, śpiewano, objadano się świątecznymi przysmakami. Scrooge, obserwując tę scenę, sam zaczął podrygiwać, przypominając sobie dawną radość. Duch zauważył, że Fezzwig wydał na tę zabawę zaledwie kilka funtów. Scrooge z pasją zaprotestował, tłumacząc, że szczęście, które Fezzwig dawał swoim pracownikom, było bezcenne. „W jego mocy leżało uszczęśliwić nas lub unieszczęśliwić (…) Szczęśliwość, którą nam daje, jest tak wielka, jakby kosztowała fortunę”. Po tych słowach poczuł nagłą potrzebę, by zamienić kilka słów ze swoim kancelistą.

Duch pokazał mu ostatnią, najboleśniejszą scenę. Scrooge był już dojrzałym mężczyzną. Na jego twarzy zaczynały malować się pierwsze oznaki chciwości. Siedział obok pięknej, młodej kobiety, swojej narzeczonej Belli. Dziewczyna ze łzami w oczach zrywała ich zaręczyny. Mówiła, że widzi, jak w jego sercu dawna miłość do niej została zastąpiona przez nową, potężniejszą namiętność – miłość do pieniędzy. „Inny bożek zajął moje miejsce (…) bożek złoty” – powiedziała. Zrozumiała, że nawet gdyby się pobrali, on żałowałby tego związku, uważając go za zły interes. Scrooge próbował protestować, ale jego słowa były puste. Rozstali się na zawsze.

Scrooge błagał ducha, by zabrał go z powrotem, ale ten miał dla niego jeszcze jedną wizję. Pokazał mu dom, w którym mieszkała teraz Bella, już jako stateczna matrona, otoczona gromadką roześmianych dzieci. Jej mąż wrócił do domu i opowiedział, że widział w oknie kantoru pana Scrooge’a, samotnego, podczas gdy jego wspólnik Marley umierał. Widok tego rodzinnego szczęścia, które mógł mieć, a które bezpowrotnie utracił, był dla Scrooge’a torturą. Nie mogąc już znieść więcej, chwycił za czapkę-gasidło, którą duch nosił pod pachą, i z całej siły wcisnął mu ją na głowę, próbując stłumić płynące z niej światło prawdy. Nagle poczuł, że jest z powrotem w swojej sypialni, potwornie zmęczony. Rzucił się na łóżko i zasnął.

Strofka trzecia: Odwiedziny drugiego ducha – obraz teraźniejszości

Scrooge obudził się tuż przed godziną pierwszą, gotowy na spotkanie z drugim duchem. Czekał, ale zjawa się nie pojawiała. Po chwili zauważył snop światła wydobywający się z sąsiedniego pokoju. Wstał i ostrożnie podszedł do drzwi. To, co zobaczył w środku, wprawiło go w osłupienie. Jego własny, ponury pokój został przemieniony nie do poznania. Ściany zdobiły gałązki ostrokrzewu, jemioły i bluszczu, w kominku płonął potężny ogień, a na podłodze piętrzyły się stosy świątecznych potraw: indyki, gęsi, prosięta, puddingi i beczułki z alkoholem. Na tym tronie z jedzenia siedział olbrzym o radosnym obliczu, ubrany w zieloną szatę obszytą białym futrem. Na głowie miał wieniec z ostrokrzewu, a w ręku trzymał płonącą pochodnię. Przedstawił się jako Duch Tegorocznego Bożego Narodzenia.

Duch kazał Scrooge’owi dotknąć swojej szaty. Gdy tylko to uczynił, pokój zniknął, a oni znaleźli się na ulicach Londynu w świąteczny poranek. Miasto tętniło życiem. Dzwony kościelne biły radośnie, a ludzie w odświętnych strojach spieszyli się, niosąc swoje skromne obiady do publicznych piekarni. Duch Tegorocznych Świąt posypywał ich potrawy proszkiem ze swojej pochodni, sprawiając, że wszelkie kłótnie cichły, a ich miejsce zajmowała życzliwość. Scrooge zapytał, dlaczego duch obdarza swoim błogosławieństwem zwłaszcza ubogich. Usłyszał w odpowiedzi, że to oni najbardziej go potrzebują.

Następnie duch przeniósł Scrooge’a do domu jego kancelisty, Boba Cratchita. Mimo ubóstwa, w małym mieszkaniu panowała radosna, świąteczna atmosfera. Pani Cratchit z pomocą dzieci nakrywała do stołu. Wkrótce wrócił Bob, niosąc na ramionach swojego najmłodszego, kalekiego synka, małego Tima, który poruszał się o kulach. Mimo choroby, chłopiec był pełen pogody ducha. Rodzina zasiadła do skromnej wieczerzy – pieczonej gęsi i puddingu. Choć potrawy były niewielkie jak na tak liczną rodzinę, wszyscy cieszyli się nimi, jakby to była najwspanialsza uczta na świecie. Po obiedzie, siedząc przy kominku, Bob Cratchit wzniósł toast za swojego pracodawcę, pana Scrooge’a, „fundatora tej uczty”. Jego żona początkowo protestowała, nazywając Scrooge’a skąpcem i tyranem, ale uległa prośbom męża przez wzgląd na świąteczny dzień.

Scrooge, głęboko poruszony tą sceną, zapytał ducha, czy mały Tim będzie żył. Duch odpowiedział ponuro, że jeśli nic się w przyszłości nie zmieni, widzi puste miejsce przy kominku i kule pozostawione bez właściciela. Po czym, ku przerażeniu Scrooge’a, zacytował jego własne słowa: „Cóż z tego? Jeśli ma umrzeć, niechże to uczyni i w ten sposób zmniejszy nadmiar ludności na świecie”.

Duch zabrał Scrooge’a w dalszą podróż. Pokazał mu odizolowaną chatę górników, latarnię morską i okręt na wzburzonym morzu – we wszystkich tych miejscach, mimo samotności i trudnych warunków, ludzie świętowali Boże Narodzenie, śpiewając kolędy i myśląc o bliskich.

Ostatnim miejscem, które odwiedzili, był dom siostrzeńca Scrooge’a, Freda. Panowała tam atmosfera niepohamowanej radości. Goście grali w gry towarzyskie, śpiewali i śmiali się do łez, często z samego Scrooge’a. Fred opowiadał o odmowie wuja, ale jednocześnie mówił, że jest mu go żal i że co roku będzie go zapraszał, mając nadzieję, że w końcu uda mu się skruszyć jego serce. Mimo żartów, wzniósł toast za zdrowie wuja Scrooge’a. Scrooge, niewidzialny dla biesiadników, dał się porwać zabawie i sam zaczął brać w niej udział, zapominając o swojej zgorzkniałości.

Pod koniec podróży Scrooge zauważył, że duch bardzo się postarzał. Zjawa wyjaśniła, że jej życie kończy się wraz z upływem tegorocznych świąt. Wtedy spod jego szaty wychyliła się para przerażających, wynędzniałych dzieci – chłopiec i dziewczynka. Duch wyjaśnił, że są to Ciemnota i Nędza. „Strzeż się ich obojga (…) ale przede wszystkim strzeż się tego chłopca, albowiem na jego czole widzę wypisane <span style=”text-align: left;”>słowo</span> Zgub” – ostrzegł. Gdy Scrooge zapytał, czy nie ma dla nich ratunku, duch po raz ostatni użył jego własnych słów: „Czy nie ma więzień? Czy nie ma domów pracy?”. Wraz z ostatnim biciem dzwonu oznaczającym północ, duch zniknął, a Scrooge zobaczył przed sobą kolejną, jeszcze bardziej przerażającą zjawę.

Strofka Czwarta: Odwiedziny trzeciego ducha – cienie przyszłości

Trzecia zjawa była zupełnie inna od poprzednich. Była to wysoka, milcząca postać, spowita od stóp do głów w czarny całun, który ukrywał jej twarz i kształty. Widoczna była jedynie jej wyciągnięta, koścista ręka. Duch Przyszłych Wigilii nie odezwał się ani słowem; komunikował się jedynie za pomocą gestów. Scrooge, przerażony bardziej niż kiedykolwiek, podążył za nim.

Znaleźli się na londyńskiej giełdzie, gdzie grupa kupców rozmawiała obojętnie o śmierci jakiegoś bogatego skąpca. Z ich rozmowy wynikało, że nikt nie zamierza iść na jego pogrzeb, chyba że zapewniony zostanie darmowy obiad. Scrooge, choć nie wiedział, o kim mowa, czuł niepokój.

Następnie duch przeniósł go do mrocznej, biednej dzielnicy miasta, do nędznego sklepu pasera o imieniu Joe. Zobaczył tam trójkę ludzi: posługaczkę, praczkę panią Dilber i karawaniarza. Przynieśli oni ze sobą tobołki z rzeczami skradzionymi z domu zmarłego. Bez cienia wstydu targowali się z Joe’m, sprzedając pościel, ręczniki, a nawet koszulę, w którą nieboszczyk miał być ubrany do trumny. Śmiali się z jego skąpstwa i cieszyli z łupów, twierdząc, że za swoje okrutne życie zasłużył sobie na takie potraktowanie po śmierci.

Kolejna wizja była jeszcze bardziej przerażająca. Scrooge znalazł się w ciemnej sypialni, przy łóżku, na którym leżało ciało przykryte prześcieradłem. Duch wskazał na nie, ale Scrooge nie miał odwagi, by odkryć twarz zmarłego. Błagał zjawę, by pokazała mu kogoś, kto odczuwałby jakiekolwiek emocje w związku z tą śmiercią.

Duch zaprowadził go do domu biednej rodziny, która była zadłużona u zmarłego. Małżeństwo, Karolina i jej mąż, cieszyli się z jego śmierci, ponieważ dawała im ona chwilę wytchnienia i nadzieję na odroczenie spłaty długu. Była to jedyna emocja, jaką wywołała ta śmierć – ulga.

W końcu Scrooge poprosił, by duch pokazał mu jakąś „tkliwą scenę” związaną z czyjąś śmiercią. Znaleźli się ponownie w domu Boba Cratchita. Panowała tam niezwykła cisza. Mały Tim nie żył. Rodzina próbowała się nawzajem pocieszać, ale ich serca były złamane. Bob wrócił z cmentarza, gdzie wybrał miejsce na grób dla synka. Opowiedział żonie o niezwykłej dobroci, jaką okazał im siostrzeniec Scrooge’a, Fred, który złożył im kondolencje i zaoferował wszelką pomoc.

Wreszcie duch zaprowadził Scrooge’a na cmentarz. Wskazał mu jeden, zaniedbany grób. Scrooge, drżąc na całym ciele, odczytał wyryte na nagrobku imię i nazwisko: EBENEZER SCROOGE. W tym momencie zrozumiał wszystko. To on był tym samotnym, nieopłakiwanym zmarłym. Rzucił się na kolana, chwytając szatę ducha i błagając o litość. Przysięgał, że się zmieni, że będzie czcił Boże Narodzenie w swoim sercu przez cały rok i żył w Przeszłości, Teraźniejszości i Przyszłości. Duch jednak nie odpowiedział, a jego postać zaczęła się kurczyć, aż zamieniła się w słupek od łóżka.

Strofka piąta: Koniec opowieści – odrodzenie Scrooge’a

Scrooge obudził się we własnym łóżku, ściskając kurtynę. Był zdezorientowany, ale przepełniała go nieopisana radość i lekkość. „Jestem lekki jak piórko, szczęśliwy jak anioł, wesoły jak uczeń” – wykrzykiwał, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. Zrozumiał, że duchy zrobiły to wszystko w ciągu jednej nocy i że dostał drugą szansę.

Podbiegł do okna i zobaczył na ulicy chłopca. Zapytał go, jaki jest dzień. „Dziś? Przecież dziś Boże Narodzenie!” – odparł zdziwiony chłopiec. Scrooge był w ekstazie. Kazał chłopcu pobiec do sklepu rzeźnika i kupić największego indyka, a następnie wysłać go anonimowo do domu Boba Cratchita, obiecując mu za to sowitą zapłatę.

Ubrał się w najlepsze ubranie i wyszedł na ulice Londynu. Wszystko wydawało mu się nowe i piękne. Uśmiechał się do przechodniów, życzył wszystkim „Wesołych Świąt”, głaskał dzieci po głowach i dawał jałmużnę żebrakom. Spotkał jednego z dżentelmenów, którzy dzień wcześniej zbierali datki. Przeprosił go za swoje zachowanie i obiecał hojną ofiarę na rzecz biednych.

Następnie, zgodnie z daną sobie obietnicą, udał się do domu swojego siostrzeńca, Freda. Choć początkowo wahał się, w końcu zapukał. Został przyjęty z otwartymi ramionami. Spędził tam najwspanialszy wieczór od lat, biorąc udział w zabawach i ciesząc się rodzinną atmosferą.

Następnego ranka Scrooge poszedł do kantoru wcześniej, by przyłapać Boba na spóźnieniu. Gdy kancelista w końcu się zjawił, spóźniony o osiemnaście minut, Scrooge udał groźny gniew. Już miał ogłosić karę, gdy nagle wybuchnął śmiechem i oznajmił przerażonemu Bobowi, że zamierza… podnieść mu pensję. Obiecał również pomóc jego rodzinie.

Scrooge dotrzymał słowa. Stał się dla małego Tima drugim ojcem, a chłopiec, wbrew przepowiedni ducha, nie umarł. Ebenezer Scrooge stał się najlepszym przyjacielem, najlepszym pracodawcą i najlepszym człowiekiem, jakiego znało miasto. Choć niektórzy śmiali się z jego nagłej przemiany, on nic sobie z tego nie robił. Nauczył się, jak obchodzić Boże Narodzenie i zachował świątecznego ducha w sercu na zawsze.

Odkupienie i siła ludzkiego serca

Niezwykła, nadprzyrodzona podróż, jaką Ebenezer Scrooge odbywa w ciągu jednej wigilijnej nocy, staje się przede wszystkim podróżą w głąb własnej duszy. Konfrontacja z duchami przeszłości, teraźniejszości i przyszłości pozwala mu zrozumieć pustkę życia zdominowanego przez chciwość i samotność. Opowieść Dickensa udowadnia, że nigdy nie jest za późno na odkupienie, a prawdziwe szczęście odnaleźć można nie w gromadzonych bogactwach, lecz w miłości, hojności i trosce o drugiego człowieka. Przemiana Scrooge’a z zgorzkniałego skąpca w symbol świątecznej radości jest ponadczasowym świadectwem potęgi ludzkiego serca i nadziei na lepsze jutro.