Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124

„Sklepy cynamonowe” Brunona Schulza to jedno z najbardziej niezwykłych arcydzieł polskiej literatury XX wieku, w którym autor dokonuje genialnej „mitologizacji rzeczywistości”. Zbiór opowiadań nie jest typową kroniką życia w prowincjonalnym, galicyjskim miasteczku, lecz oniryczną podróżą przez labirynt pamięci i wyobraźni narratora – Józefa. Schulz przekształca banalne wydarzenia, takie jak rodzinne spacery, porządki domowe czy pracę w sklepie bławatnym, w doniosłe, niemal sakralne rytuały. Centralną postacią tego świata jest Ojciec – Jakub – kupiec, ale przede wszystkim natchniony herezjarcha, prorok i niespełniony artysta, toczący beznadziejną walkę z materią i nudą egzystencji. Poniższe szczegółowe streszczenie prowadzi czytelnika przez ten surrealistyczny świat, w którym czas nie płynie linearnie, materia ożywa, a granica między jawą a snem ulega całkowitemu zatarciu.
Wstępne opowiadanie cyklu wprowadza czytelnika w oniryczny świat dzieciństwa narratora, Józefa. Jest to świat, w którym rzeczywistość splata się z mitem, a codzienne wydarzenia nabierają rangi symbolicznych rytuałów. Narracja podzielona jest na trzy luźno powiązane części, połączone osobą narratora i atmosferą upalnego, leniwego lata w małym galicyjskim miasteczku.
Część pierwsza skupia się na corocznym, letnim rytuale wyjazdu ojca, Jakuba, do uzdrowiska. Te lipcowe wyjazdy „do wód” są dla rodziny momentem przełomowym, oznaczającym zmianę trybu życia. Józef zostaje w domu z matką, starszym bratem i służącą Adelą. Mieszkają w kamienicy przy rynku, w przestronnym, lecz ciemnym i pełnym zakamarków mieszkaniu na pierwszym piętrze. Życie w tym okresie toczy się wolniej, w rytmie wyznaczanym przez upał i codzienne czynności. Kluczowym elementem tych wspomnień są sobotnie spacery z matką. Wychodzą na zalany słońcem, zakurzony rynek i kierują się ku przedmieściom. Te peryferyjne dzielnice, z ich wiejskim charakterem, zielonymi ogródkami i spokojem, stanowią kontrast dla miejskiego zgiełku. Ważną postacią w tym domowym mikrokosmosie jest Adela. Jej powroty z targu, z koszami pełnymi owoców i warzyw, są opisywane zmysłowo, jako wniesienie do domu samej esencji lata, barw i zapachów. Adela, choć jest tylko służącą, pełni w tym świecie rolę niemal kapłańską, zarządzając sferą materii i zmysłowości.
Część druga to studium natury, która wdziera się w miejską przestrzeń. Narrator koncentruje się na opisie dzikiego ogrodu, a właściwie zachwaszczonego śmietnika za parkanem, gdzie w gąszczu ostów i łopianów rozgrywa się dramat biologicznego trwania. Centralną postacią tego fragmentu jest Tłuja, upośledzona dziewczyna („skretyniała”), która spędza dni na starym łóżku pośród śmieci i roślinności. Obraz Tłui, otoczonej rojem much, drzemiącej, mamroczącej lub wydającej dzikie okrzyki, urasta w oczach narratora do rangi symbolu pierwotnej, nieokiełznanej siły życiowej. Jest ona jak pogańskie bóstwo wegetacji, uosobienie samej biologii w jej najbardziej surowej, a zarazem witalnej formie. Towarzyszy jej matka, Maryśka, kobieta pracująca ciężko przy szorowaniu podłóg, opisana jako wyniszczona i blada, stanowiąca tło dla bujnej, choć prymitywnej, egzystencji córki.
Część trzecia przenosi nas do domu ciotki Agaty na przedmieściu. Wizyta u krewnych staje się okazją do sportretowania kolejnych barwnych postaci. Ciotka Agata to ucieleśnienie płodności i witalności – kobieta potężna, o bujnych kształtach i ciele usianym piegami. Jej energia dominuje nad otoczeniem, w tym nad mężem, wujem Markiem. Marek jest jej przeciwieństwem: mały, zgarbiony, pozbawiony męskiej siły, całkowicie podporządkowany woli żony. Narrator wspomina również ich córkę, dorastającą Łucję, ale największe wrażenie wywiera na nim kuzyn Emil. Emil to postać tajemnicza, światowiec o twarzy noszącej ślady burzliwej przeszłości, przypominający mistrza gry w karty. Jego obecność wnosi powiew wielkiego świata i egzotyki. Dom Agaty i Marka wydaje się funkcjonować we własnym, odrębnym czasie, izolowany od reszty miasta. Kulminacją wizyty jest moment, gdy znudzony opowieściami ciotki Józef zostaje zaproszony przez Emila do innego pokoju. Tam kuzyn pokazuje mu kolekcję fotografii aktów, co staje się dla młodego chłopca inicjacją w sferę erotyki, budząc w nim niepokój i fascynację.
Opowiadanie to ukazuje postępujący proces psychicznego i fizycznego wycofywania się ojca ze świata realnego. Zima przyszła wcześnie, pogrążając miasto w szarości i melancholii. Dom rodziny, zaniedbany przez matkę i niedbałą Adelę, staje się labiryntem nieokreślonej liczby pokoi, zamieszkiwanym przez rodzinę i subiektów.
Część pierwsza opisuje chorobę Jakuba. Nie jest to jednak typowa dolegliwość fizyczna, lecz raczej stan ducha, rodzaj egzystencjalnego kryzysu. Ojciec coraz rzadziej opuszcza łóżko, choć wciąż próbuje kontrolować sklep, żądając przynoszenia ksiąg handlowych. Prowadzi to do konfliktów z matką, którą oskarża o niedbalstwo w rachunkach. Jednak prawdziwym problemem jest jego stan psychiczny. Jakub zamyka się w sobie, izoluje od otoczenia. Narrator wprowadza motyw karakonów – owadów, które stają się symbolem lęków i obsesji ojca. Jego walka z nimi, choć początkowo ma charakter realny, z czasem nabiera cech walki z własnymi demonami. Tłumiona agresja i frustracja znajdują ujście w nocnych monologach. Józef słyszy ojca kłócącego się z Bogiem, co narrator porównuje do biblijnej walki Jakuba z aniołem. Ten patetyczny obraz zostaje jednak natychmiast zderzony z trywialnością codzienności – prorok wylewający nocnik przez okno.
Część druga ukazuje dalszą ewolucję choroby. Gwałtowne monologi ustępują miejsca ciszy i pozornej pracy. Okazuje się, że ojciec zamiast prowadzić rachunki, wykleja księgi kolorowymi obrazkami. Zaczyna znikać w zakamarkach mieszkania, tworząc własną, alternatywną rzeczywistość. Rodzina, początkowo zaniepokojona, z czasem akceptuje to dziwactwo, pozwalając Jakubowi żyć w jego własnym świecie. Ojciec staje się dla domowników kimś w rodzaju nieszkodliwego ekscentryka, „skorupą orzecha”, do której wnętrza nie ma dostępu. Narrator podkreśla jednak bogactwo wewnętrznego życia ojca, jego kreatywność i wyobraźnię, które przez otoczenie są postrzegane jedynie jako objawy choroby.
Zima w pełni. Nuda i marazm opanowały miasteczko. W tej atmosferze stagnacji ojciec znajduje nową pasję – ornitologię. Zaczyna się od sprowadzenia z zagranicy egzotycznych, zapłodnionych jaj. Już wcześniej Jakub wykazywał fascynację wysokością i lataniem, co było wyrazem jego pragnienia ucieczki od przyziemności. Teraz postanawia sam zostać stwórcą. Podkłada jaja kurom, a wyklute pisklęta otacza troskliwą opieką. Mieszkanie zamienia się w ptaszarnię pełną dziwacznych, kolorowych stworzeń. Szczególną uwagę ojca przykuwa kondor, ptak o majestatycznym wyglądzie, z którym Jakub zdaje się identyfikować.
Hodowla staje się uciążliwa dla domowników. Hałas, smród i ptasie odchody zmuszają rodzinę do przeniesienia ojca na strych. Tam Jakub spędza całe dnie, całkowicie pochłonięty swoim ptasim królestwem. Upodabnia się do swoich podopiecznych, stając się coraz bardziej dziki i wyobcowany. Kres temu eksperymentowi kładzie Adela. Służąca, uosobienie praktycznego rozsądku i porządku, wkracza na strych i z determinacją przepędza ptactwo. Ojciec, zdominowany przez zmysłową władzę Adeli, nie jest w stanie się jej przeciwstawić. Utrata ptaków jest dla niego ciosem, końcem marzeń o stworzeniu barwnego, idealnego świata. Znowu zostaje zepchnięty w samotność i szarość codzienności.
Po klęsce z ptakami ojciec popada w jeszcze głębszą apatię. Wycofuje się do jednego pokoju, unikając kontaktu z rodziną, a zwłaszcza z Adelą. Dom pogrąża się w ciszy. Jednak natura Jakuba nie znosi próżni. Jego uwagę przykuwają dwie młode szwaczki, Polda i Paulina, które co wieczór pracują w jadalni. Ojciec zaczyna spędzać z nimi czas, zafascynowany ich młodością i procesem tworzenia ubrań. Dziewczęta stają się dla niego nową publicznością.
Jakub, pod wpływem ich obecności, odzyskuje energię. Zaczyna wygłaszać przed nimi swoje teorie, improwizowane wykłady, które narrator nazywa „Traktatem o manekinach”. Jest to nie tylko próba zaimponowania dziewczętom, ale przede wszystkim wyraz jego filozoficznych poszukiwań. Ojciec jawi się jako herezjarcha, głosiciel nowej, rewolucyjnej doktryny o naturze materii i twórczości. Jego zachowanie wobec szwaczek jest mieszanką adoracji i intelektualnej dominacji. Jednak i tutaj jego autorytet zostaje podważony przez Adelę, której jeden gest – prztyczek w nos lub wysunięcie stopy – potrafi sprowadzić go do parteru i uciszyć.
W tym opowiadaniu poznajemy szczegóły filozofii ojca. Jakub podważa biblijny monopol Boga na stwarzanie. Twierdzi, że każda materia ma w sobie potencjał twórczy i tylko czeka na iskrę, na wolę człowieka, by przybrać formę. Materia jest dla niego czymś żywym, plastycznym, gotowym do metamorfozy.
Ojciec pragnie być „wtórnym demiurgiem”. Jego celem nie jest naśladowanie doskonałych, boskich form, lecz tworzenie form nowych, tymczasowych, dostosowanych do konkretnych potrzeb. Marzy o kreowaniu istot-manekinów, które posiadałyby tylko te cechy i narządy, które są im niezbędne do wykonania jednego zadania. To apologia tandety, tymczasowości i pośledniości jako pełnoprawnych form istnienia. Manekin staje się dla niego symbolem tej nowej kreacji – bytu ułomnego, ale fascynującego. Ojciec broni prawa człowieka do nieskrępowanej twórczości, która nie musi być doskonała ani trwała. Jego wywód zostaje przerwany przez Adelę, której zmysłowa obecność (wysunięta noga w czarnej pończosze) paraliżuje Jakuba i zmusza go do kapitulacji przed siłą biologii i erotyki.
Kolejnego wieczoru ojciec kontynuuje swoje rozważania, tym razem skupiając się na cierpieniu materii. Według niego materia cierpi, ponieważ jest nieświadoma swojej istoty i całkowicie poddana woli twórcy. Człowiek może nadać jej dowolny, nawet najbardziej groteskowy kształt, a materia nie może się temu sprzeciwić. Jest uwięziona w narzuconej jej formie.
Jakub użala się nad losem materii zaklętej w formy błazeńskie, w maski wykrzywione grymasem. Dostrzega analogię między cierpieniem materii a losem tłumu, który również jest nieświadomy swojej sytuacji i poddany manipulacji. W swoich słuchaczkach, prostych szwaczkach, widzi ucieleśnienie tej nieświadomej, biernej materii. Wykład ponownie kończy się interwencją Adeli, która jednym rozkazem przerywa potok słów ojca, sprowadzając go do roli posłusznego dziecka.
W ostatniej części „Traktatu” ojciec porusza temat materii naśladującej życie. Mówi o formach, które powstają w roztworach chemicznych, o „pseudofaunie i florze”, która imituje procesy życiowe. Fascynuje go granica między życiem a martwotą.
Rozwija wizję mebli i przedmiotów, które nasiąkają emocjami swoich właścicieli, stając się niemal żywymi bytami. Opowiada o starych mieszkaniach, w których przedmioty prowadzą własne, tajemne życie. Jego fantazja sięga coraz dalej, przywołując makabryczne obrazy balsamowania zwłok i przekształcania ich w elementy dekoracyjne. Opisuje swojego brata, który rzekomo zamienił się w wiązkę gumowych kiszek. Te drastyczne i surrealistyczne wizje stają się zbyt trudne do zniesienia dla słuchaczek. Adela interweniuje po raz ostatni, wykonując gest łaskotania, którego ojciec panicznie się boi. Jakub ucieka, a jego filozoficzny wykład kończy się w atmosferze groteski i upokorzenia.
To opowiadanie cofa nas do czasów dzieciństwa narratora i pojawienia się w domu psa Nemroda. Szczeniak, przyniesiony przez pomywaczkę, staje się dla małego Józefa obiektem fascynacji i obserwacji. Chłopiec śledzi rozwój zwierzęcia, jego pierwsze kontakty ze światem.
Nemrod jest ucieleśnieniem witalności i naiwności. Jego zderzenie z rzeczywistością jest procesem pełnym niespodzianek i odkryć. Narrator interpretuje zachowania psa jako uniwersalne doświadczenie istnienia – od początkowego lęku i niechęci do świata, po stopniowe oswajanie go i czerpanie radości z życia. Nemrod odkrywa w sobie instynkty, które były w nim uśpione, „przypomina sobie” szczekanie w konfrontacji z nieznanym. Scena, w której pies szczeka na karakona w kuchni, gdzie króluje Adela, jest symbolicznym obrazem budzenia się świadomości i reakcji na obcość świata.
Józef odkrywa dziurę w płocie na podwórku, która prowadzi do dzikiego, zaniedbanego sadu. To miejsce staje się dla niego krainą tajemniczą i zakazaną. W upalne popołudnie, goniąc motyla, chłopiec przedziera się przez gąszcz łopianów i natrafia na niezwykły widok.
Spotyka tam włóczęgę, który załatwia potrzebę fizjologiczną. Mężczyzna jest brudny, zaniedbany, ale w oczach dziecka urasta do rangi mitycznej postaci. Jego grymas, a potem głośny śmiech, sprawiają, że Józef widzi w nim bożka Pana – ucieleśnienie dzikiej natury i nieokiełznanych popędów. Jednak ta mityzacja zostaje natychmiast skontrastowana z prozaicznością i wulgarnością sytuacji („Pan bez fletu”). To zderzenie mitu z trywialnością jest charakterystyczne dla prozy Schulza – sacrum miesza się z profanum, tworząc nową jakość.
Opowiadanie portretuje wuja Karola, słomianego wdowca, który pod nieobecność rodziny oddaje się specyficznemu trybowi życia. Karol jest człowiekiem po trzydziestce, który czuje, że jego życie utknęło w martwym punkcie. Jego egzystencja to wegetacja, oczekiwanie na coś nieokreślonego.
W pustym, zabałaganionym mieszkaniu wuj oddaje się porannym rozmyślaniom, które są mieszaniną lęku przed przyszłością i rezygnacji. Jego życie nocne, wypełnione hulankami, jest ucieczką od pustki dnia codziennego. Narrator opisuje go jako człowieka, który odwrócił się od swojego przeznaczenia, żyjącego na marginesie własnego losu. Nawet meble w jego domu zdają się go osądzać i patrzeć na niego z dezaprobatą. To studium człowieka zagubionego, dryfującego bez celu w zawieszeniu między obowiązkami a ucieczką w rozrywkę.
Tytułowe opowiadanie zbioru jest podróżą w głąb zimowej nocy i dziecięcej wyobraźni. Ojciec, pogrążony w swoim świecie, staje się coraz bardziej wrażliwy na bodźce zmysłowe, nasłuchując odgłosów domu. Matka, chcąc go rozerwać, proponuje wyjście do teatru.
Podczas spektaklu okazuje się, że Jakub zapomniał portfela. Józef zostaje wysłany do domu, by go przynieść. Ta nocna wyprawa staje się dla chłopca pretekstem do ucieczki w świat fantazji. Zamiast wrócić do domu, Józef błądzi ulicami miasta, które w jego oczach ulega metamorfozie. Marzy o odwiedzeniu legendarnych „sklepów cynamonowych” – miejsc pełnych egzotycznych towarów, starych ksiąg i tajemnic, które otwierają się tylko nocą dla wybranych.
Józef gubi drogę i trafia pod budynek gimnazjum. Wspomnienie lekcji rysunku u profesora Arendta i oglądanie starych rycin uruchamia lawinę skojarzeń. Wchodzi do budynku, błądzi korytarzami, podziwia mieszkanie dyrektora. Gdy wychodzi, wsiada do dorożki, która okazuje się nie mieć woźnicy. Koń sam prowadzi go przez zmieniający się krajobraz – od miejskich ogrodów, przez parki, aż do lasu. Podróż staje się surrealistyczna: koń maleje do rozmiarów zabawkio, a Józef musi wracać pieszo.
Gdy dociera na rynek, widzi ludzi spacerujących w niezwykłej, ciepłej atmosferze, mimo zimowej pory. Spotyka kolegów szkolnych, którzy już idą na lekcje, choć jest środek nocy. Rzeczywistość ulega całkowitemu rozmyciu, czas i przestrzeń tracą swoje kontury. Józef zapomina o misji z portfelem i przyłącza się do kolegów, zatracając się w magii tej niezwykłej nocy.
Opowiadanie to jest studium nowoczesności, która wdziera się do tradycyjnego świata miasteczka. Narrator opisuje stary plan miasta, na którym dzielnica Ulicy Krokodyli zaznaczona jest jako biała plama. To miejsce „zepsute”, symbolizujące tandetną amerykanizację i uprzemysłowienie.
Ulica Krokodyli to parodia wielkiego miasta. Wszystko jest tu szare, byle jakie, niedokończone. Budynki to fasady bez wnętrz, sklepy oferują tandetne towary. Komunikacja jest karykaturą: dorożki jeżdżą bez woźniców, tramwaje są z dykty, a pociągi pojawiają się i znikają w najmniej oczekiwanych momentach. Panuje tu atmosfera rozwiązłości i zepsucia, ale nawet grzech jest tu tandetny i pozbawiony głębi. Kobiety przypominają prostytutki, ale ich zepsucie jest powierzchowne.
Dzielnica ta jest „koncesją na nowoczesność”, nieudaną próbą naśladowania metropolii. Wszystko jest tu „połowiczne”, zawieszone w próżni, pozbawione autentyczności. To krytyka komercjalizacji i upadku tradycyjnych wartości na rzecz taniej imitacji postępu.
Po śmierci ojca (choć w cyklu chronologia jest płynna i śmierć ta jest raczej symbolicznym zniknięciem), dom pogrąża się w ciszy. Adela przejmuje władzę, zaprowadzając nowe porządki. Salon staje się martwym muzeum, w którym króluje wypchany kondor – pamiątka po ojcu.
Narrator wspomina „czarny okres” w życiu Jakuba – walkę z plagą karakonów. Ojciec, uzbrojony w dzidę, polował na owady, co z czasem przerodziło się w obsesję i fascynację. Zaczynał się z nimi identyfikować, naśladować ich ruchy, leżąc nago na podłodze. Rodzina odwróciła się od niego, brzydząc się jego zachowaniem. Ojciec, odrzucony i niezrozumiany, stopniowo sam przemieniał się w karakona, stając się częścią świata, który go przerażał i fascynował. To opowiadanie jest jednym z najbardziej kafkowskich w zbiorze, ukazującym degradację człowieka i jego upodobnienie do insekta.
Opis wielkiej, trzydniowej wichury, która nawiedza miasto. Żywioł ten jest przedstawiony jako siła niszczycielska, ale i oczyszczająca, mająca wymiar biblijny. Wiatr paraliżuje życie w mieście, uniemożliwia palenie w piecach, odcina ludzi od świata.
W domu narratora panuje chaos. Ojciec nie wraca ze sklepu, odcięty przez wichurę. Próby dotarcia do niego przez subiektów kończą się niepowodzeniem. Mieszkanie wypełnia się gośćmi, którzy szukają schronienia. Wśród nich jest ciotka Perazja. Wpadłszy w szał złości, ciotka zaczyna się kurczyć i maleć, aż w końcu znika, rozpływając się w nicości. Ten groteskowy epizod jest przyjmowany przez otoczenie z obojętnością, jako naturalna kolej rzeczy w świecie, w którym prawa fizyki i logiki zostały zawieszone przez żywioł. Wichura staje się tłem dla rozpadu rzeczywistości i triumfu chaosu.
Opowiadanie zamykające zbiór, opisujące nadejście trzynastego, nadliczbowego miesiąca. Jest to czas poza czasem, darowany, w którym zdarzają się rzeczy niezwykłe. W sklepie Jakuba panuje gorączka przedjesiennych zakupów. Ojciec, ożywiony i podniecony, próbuje zapanować nad chaosem „Wielkiego Sezonu”.
Sklep staje się areną dantejskich scen. Tłum klientów wdziera się do środka, niszcząc towary. Subiekci, zamiast pomagać, uganiają się za Adelą. Ojciec, w akcie desperacji, rozwija bele materiałów, zamieniając sklep w fantasmagoryczną krainę tkanin. Dzień traci swoje ramy, nie ma świtu ani zmierzchu.
Na niebie pojawiają się dziwne ptaki – zdegenerowane potomstwo hodowli ojca. Są to kalekie, papierowe twory, karykatury życia. Tłum rzuca w nie kamieniami, zabijając te żałosne istoty. To ostateczna klęska marzeń ojca o kreacji. Jego dzieło wraca w zdeformowanej postaci tylko po to, by zostać zniszczone przez pospolitość i brak zrozumienia. Opowiadanie kończy się powrotem do normalności – nastaje zwykły poranek, a Adela podaje kawę, zamykając ten niezwykły, mityczny czas.
Cykl opowiadań zamyka się klamrą powrotu do szarej rzeczywistości, stanowiąc gorzkie podsumowanie losu artysty i wizjonera w zderzeniu z pospolitością. Historia Jakuba to kronika powolnego upadku i detronizacji „domowego demiurga”. Jego szalone eksperymenty, hodowla ptaków czy filozoficzne traktaty o manekinach, choć pełne inwencji, ostatecznie przegrywają z pragmatyzmem, biologią i trywialnością reprezentowaną przez postać Adeli. Finałowa scena „Nocy wielkiego sezonu”, w której Ojciec zostaje pokonany przez tłum, a jego kreacje zniszczone, symbolizuje kruchość sztuki i marzeń w konfrontacji z masową, tandetną kulturą. Schulz pozostawia czytelnika z melancholijnym obrazem świata, w którym po chwilach magicznych uniesień i metafizycznych wzlotów zawsze nastaje zwykły poranek, a magia ustępuje miejsca codziennym obowiązkom.